Janusz Termer
W 25 rocznicę śmierci Tomasza Gluzińskiego
3 maja 2011 roku mija 25 rocznica śmierci Tomasza Gluzińskiego. Urodził się 18 października 1924 we Lwowie, po wojnie został mieszkańcem Zakopanego (z przerwą na studia prawa i historii sztuki na Uniwersytecie Wrocławskim). Zmarł nagle na atak serca w piękny i ciepły słoneczny dzień – jak opowiadała mi to kiedyś jego żona Zofia – gdy wrócił właśnie z rowerowej przejażdżki po okolicy i usiadł na tarasie starej góralskiej chałupy z widokiem na potok Strążyski i Giewont. Zdążył powiedzieć jeszcze tylko, że “świat jest piękny”…
Tomasz, którego poznałem w połowie lat 70., po opublikowaniu jego wierszy na łamach “górskiego” numeru miesięcznika “Nowy Wyraz”, był swego czasu znakomitym trenerem (przez pewien czas także kadry polskich zjazdowców). Jego żona, Zofia z Wawrytków (jej siostra Maryna była żoną słynnego tenora Andrzeja Bachledy, których synowie to znani alpejczycy, Andrzej i Jan Bachledowie), była biegaczką narciarską i ..piękną dziewczyną, o rękę której starali się bywający w Zakopanem i sławni potem w świecie młodzi polscy artyści (w tym m. in. dyrygent Stanisław Skrowaczewski). Wybrała Tomasza, który sam stał się wkrótce wielce charakterystyczną (miał istotnie wygląd “prawdziwego górala”) zakopiańską artystyczną postacią (obok m. in. mieszkających w pobliżu i również nieżyjących już – słynnego malarza Tadeusza Brzozowskiego czy rzeźbiarza Antoniego Rząsy…). Zofia i Tomasz Gluzińscy prowadzili dom gościnnie otwarty, spotkać tu można było zawsze ludzi różnych profesji, miłośników Tatr i góralszczyzny, skłonnych do dyskusji na każdy temat, a i do polemicznej “bitki i wypitki” także: literatów, muzyków, filmowców, plastyków, dziennikarzy, medyków, sportowców i polityków… Ich syn, także noszący imię Tomasz, jest dziś znanym zakopiańskim architektem…
*
* *
Tomasz Gluziński senior był przede wszystkim poetą. Wybitnym poetą, co uświadamia nie tyle sama rocznica, niesiony przez nią obiektywizujący ćwierćwieczny dystans czasowy, ile jeszcze bardziej opublikowany przed paru laty obszerny wybór jego wierszy – Wielkie pastwisko (przedmowa Krzysztof Karasek, ilustracje Andrzeja Wróblewskiego ze szkicownika Tatry, Biblioteka „WIĘZI” Warszawa, 2006). Gluziński debiutował dość późno, bo jako 40-latek tomikiem skromnie zatytułowanym Wiersze (Iskry, 1964), ale następne tomy i wybory (razem było ich kilkanaście) odznaczały się nie tylko nieporównanie lepiej – i znacząco – przylegającymi do ich zawartości tytułami (jak Motowidło, Czytelnik 1969, Przebieg wydarzeń, WL 1968, Szczątki emocji, WL 1982 czy W żarnach świata, WL 1986) oraz ujawniały coraz to wyraźniej kształtującą się oryginalną poetyką, samodzielnie wypracowywaną, swoistą i „osobną”, czyli niezależną w znacznym stopniu od tendencji i nurtów ówczesnej poezji polskiej. Poetyką bliską niewątpliwie awangardowym ideałom (choćby owemu Przybosiowemu zawołaniu „minimum słów maksimum znaczeń” czy polisemantycznym eksperymentom Tymoteusza Karpowicza), ale obecna w jego poezji wizja świata i ludzkiego losu, roli i miejsca poezji jako swoistej filozofii, odwołania do klasycznej myśli humanistycznej, zawartej wprost w tym autorskim oglądzie dookolnej rzeczywistości oraz rozliczne próby oddawania i wymierzenia jej sprawiedliwości, zbliżają go rówieśnego i bliskiego mu poetycko i miejscem urodzenia Zbigniewa Herberta, jak i niespodziewanie niekiedy do poetów znacznie młodszych generacji, zwłaszcza, choć nie tylko, tych próbujących w poezji tonów publicystycznych (jak na przykład polska tzw. „nowa fala” w poezji lat 70.).
Wyróżnia jednak Tomasza Gluzińskiego i coś jeszcze, moim zdaniem niesłychanie cennego i ważnego, bo rzadkiego w naszej poezji, a co jest jednym z głównych znamion literackiej wielkości i doniosłości, a mianowicie naturalna umiejętność łączenia ognia z wodą: spraw poważnych – pytań egzystencjalnych czy społecznych z jednoczesnym wobec nich dystansem, głębszym niż powierzchowne tylko lub nihilistyczne błazeństwo z lirycznym poczuciem humoru – wynikającym głównie z wyczucia taktu i miary wobec rzeczy wielkich i ogólnych, jak i małych i pospolitych – przenikających się w jego wierszach niczym w odwiecznym kołowrocie owych „młynów bożych” (Kazimierz Truchanowski), mielących „równo i sprawiedliwie”, tak w życiu codziennym jednostek, jak i społeczeństw, narodów… Przeczytajmy choćby wiersz Uległem złudzeniu z roku 1979:
postanowiłem sporządzić spis
zjawisk które intrygują mnie
najbardziej
a więc śmierć
miłość
egzystencja rzeczy
i ruch pojęć
przeglądając ten szczupły indeks
uległem przez chwilę złudzeniu
że zrozumiałem
nareszcie
na czym polega
trwający od tysiącleci
antagonizm
między wytwórcami
przedmiotów a producentami
idej.
Albo jeden z ostatnich wierszy Gluzińskiego, w którym pisał tak przenikliwie o pewnych ponadczasowych – jak się okazuje po latach doświadczeń każdego pokolenia – złudzeniach i mechanizmach życia zbiorowego:
obezwładniająca jest naiwność
obiegowej opinii
że cechą poezji
ambitnej
było jest i będzie
zadawanie pytań
niby komu
zresztą pytania
i tak dawno się wyczerpały
ustępując miejsca
zawiłej retoryce
od pytań
zwłaszcza kłopotliwych
jest zupełnie kto inny
a poeta
jeśli nie potrafi znaleźć
sensownej odpowiedzi
powinien złamać pióro
i milczeć
a w każdym razie
odmówić składania zeznań…
(Złamać pióro, 1986).
Wybór Wielkie pastwisko to istotnie suma poetyckiego dorobku Tomasza Gluzińskiego, poety pozostającego swego czasu i funkcjonującego w znacznym stopniu „osobno”, niejako, jak się rzekło, na marginesie tego, co nazywało się wtedy „głównymi nurtami poezji polskiej”. Wybór ten ukazuje bowiem, między innymi i to, co słusznie podkreśla w swej przedmowie Krzysztof Karasek, jak ważną rolę odegrał autor Wielkiego pastwiska w kształtowaniu się współczesnego języka poetyckiego w Polsce. Że trafna i ważna to uwaga, widać to szczególnie i wyraźnie dziś, z tym jednakże zastrzeżeniem, iż (z oczywistą szkodą dla poezji) więcej w tym było kiedyś, niż może być dziś, gdy Gluziński staje się poetą zapominanym przez poetycką młodzież, czystej obecnie raczej potencjalności niż faktyczności. Nie zmienia to w niczym tego, że poezja Tomasza Gluzińskiego, która rosła i nadal rośnie w siłę wraz z upływającymi latami, mimo (a może właśnie dlatego), iż rozwijała się „na uboczu” (Bolesław Leśmian też funkcjonował na uboczu głównych ówczesnych nurtów), niezaprzeczalnie miała przecież i ma nadal rzeczywiście charakter inspirujący i otwarty, gdyż mimo wszystko, jak twierdzi Karasek, jej [czyli poezji Gluzińskiego – J.T.] wpływ na język poetycki współczesności jest wciąż żywy, więc dyskretny i wyczuwalny zarazem; ma on swoje przedłużenia i konsekwencje… Można rozpoznać w nich ten sam zgoniony rytm współczesności, ten sam model wiersza – nieciągłego, o zakłóconej strukturze logicznej. Jest też Gluziński ojcem modnego obecnie w poezji polskiej ashberyzmu (Andrzej Sosnowski). Tylko, że pisał swoje wiersze, co najmniej dziesięć lat wcześniej niż Ahsbery… Łatwiej zauważyć coś, co ledwie migoce w Hameryce niż coś, co błyszczy pod własnym płotem.
Janusz Termer