Ten świat jest cudem
W roku 2008 krakowska poetka, Anna Kajtochowa, obchodziła swoje 80-lecie. Ta data pokrywała się z 60-leciem jej debiutu na łamach „Głosu Młodzieży Wiejskiej”. Piękny jubileusz, piękna biografia literacka, acz nie tak oczywista, jakby wynikało z powyższego zdania, bowiem przez wiele lat poezja nie dobiła się u tej dziennikarki z zawodu pierwszego głosu. Kajtochowa „nosiła i zbierała wiersze w sobie”, matkując literackiej rodzinie. Jej mąż, Jacek Kajtoch, był pracownikiem naukowym krakowskiej polonistyki oraz Instytutu Badań Literackich PAN i jest do dzisiaj znanym krytykiem literackim; ich syn, Wojciech, zaczynał od poezji, wyrósł na cenionego prasoznawcę; nawet rodzina córki wchodziła w swoje dorosłe życie przez westybul literatury. Kajtochowie – klan literacki! – ale to temat na inny tekst, do innej książki…
Pani Anna pierwszą książkę wydała zdumiewająco późno, bo w 1982 roku (była to urocza, wzruszająca powieść pt. Babcia), czyli w 34 lata po debiucie prasowym. Były to początki grupy literackiej „Nadskawie” (czyli: znad Skawy), którą założył wraz z grupą przyjaciół Jacek Kajtoch, wadowiczanin z urodzenia. Poeci „Nadskawia” (czyli także Janina Barbara Górkiewiczowa, Jerzy Roman Jaglarz i Tadeusz Stolarz) w prostej linii nawiązywali do tradycji przedwojennego autentyzmu, a pamiętajmy, że nieopodal Wadowic, w Gorzeniu Górnym, było jedno z centrów tego nurtu (grupa poetycka „Czartak” Emila Zegadłowicza). Jacek Kajtoch, jako się rzekło z Wadowic, i Anna Kajtochowa z Brzozowa – to Małopolanie o wysokim „stopniu uzależnienia” od swojej ziemi.
W Krainie Literatury takie „powinowactwo” zawsze oznacza sentyment do tradycji, utożsamienie się z nią, kultywowanie. I właśnie gdzieś z krateru takiego „gejzeru aksjologicznego” wytrysnęła na nowo liryka Pani Anny, co objawiło się tomikiem pt. Sytuacje (1983). A potem kolejne książki posypały się już „jak z rękawa”; dziś – mimo późnego debiutu książkowego – autorka ta może być uznana za płodną, dużo piszącą, co nie ma oczywiście większego znaczenia, ale jednak daje jakieś świadectwo kumulacji „energii twórczej”.
Z biegiem lat poezja Anny Kajtochowej, jej postawa twórcza oraz „miejsce w literaturze” splotły się w jeden syndrom i zaczęły „promieniować” w środowisku, co powoli znalazło dla siebie dodatkową formułę „matkowania” młodym talentom. Pani Anna stała się opiekunką i mentorką młodych poetów, „doprowadzała ich” do druku stawała się „chrzestną” ich debiutów, pisała noty do ich młodzieńczych książek, prezentowała je – wtajemniczonym nie muszę tłumaczyć, jak ważna i pomocna to rola. Pojęcie mistrza i mecenasa artystycznego ma wielowiekową tradycję; tym razem – co rzadkie – jest to tradycja ubrana „w spódnicę”. Tak więc literacki klan Kajtochów można dziś postrzegać i mnożyć różnie – w wariancie uwzględniającym wychowanków poetyckich pani Anny może on liczyć legion.
*
Nadskawińskie klimaty, które na co dzień towarzyszyły Pani Annie w twórczej atmosferze domu Kajtochów, zaczęły w latach 80. „rymować się” z podkarpackimi, bieszczadzkimi sentymentami wyniesionymi z dzieciństwa, a powracającymi w wehikule poezji. Bez wahania jestem gotów określić tę lirykę mianem neoautentyzmu. Brał się on w tym przypadku nie tylko z inklinacji, predyspozycji osobistych, ale też z kontekstu literackiego. Po pierwsze, ów „nadskawiński” przykład i wzorzec musiał mieć wpływ na „twórcze imaginarium” poetki. Po drugie, Kraków był miejską gawrą Jerzego Harsymowicza, Juliana Kawalca, Jana Bolesława Ożoga, Józefa Barana oraz m.in. grupy poetyckiej „Tylicz” – to właśnie tutaj w latach „inwazji” Nowej Fali ci poeci (i inni) starali się odświeżyć tradycję autentyzmu. Właśnie wtedy, kiedy poezja polska nowej formacji namawiała do „mówienia wprost” i eskalowała język kontestacji politycznej, kiedy topos miasta wdzierał się do liryki, tu właśnie, pod Wawelem, rozwijała się alternatywa tej koncepcji, jej przeciwstawny biegun. Dzisiaj, po upływie kilku dziesięcioleci, twórczość Anny Kajtochowej należy postrzegać i sytuować w tym „ciągu” zdarzeń, choć zawsze była artystką „osobną” i tworzącą w oderwaniu od grupowych programów.
Autentyzm w dzisiejszym rozumieniu ma dwa filarowe odniesienia: pierwsze z nich to jak najszerzej pojmowana „kulturowość rustykalna”, drugie – to archetyp i topos ziemi oraz natury w rozumieniu psychoegzystencjalnym, takim, jak to opisał Gaston Bachelard. Nie empiryzm, lecz intuicjonizm i emocjonalizm stymulują nasze więzi ze światem, bowiem docierają do najgłębszych pokładów jedności człowieka i żywiołów Natury. Mówiąc wprost i wracając do Anny Kajtochowej: ziemia, krajobraz, drzewa, kwiaty, trawy, zboża, zwierzęta i ptaki, żywioły powietrza i wody, w końcu kolorystyka dnia i barwy nocy, karuzela kosmosu z jego najniższym sklepieniem, niebem i chmurami, oraz dalekim Słońcem i gwiazdami, pogoda blasku i pogoda dżdżu, w tym Iwaszkiewiczowska pogoda ducha… ach, wymieniać by tak i wymieniać… to są najważniejsze ingrediencje tego świata poetyckiego. Proszę zwrócić uwagę, ile w tym wyborze wierszy napisanych dla samej urody pejzażu, dla imażynistycznego nastroju, impresjonistycznego kolorytu, dla zachwytu jasnością dnia i mrokiem nocy, całym tym theatrum Natury, które jest naszym Domem.
Mówi się o niektórych malarzach: pejzażyści. Autentyści są pejzażystami poezji. Biorąc pod uwagę wielowiekową tradycję tego nurtu, można się dziwić jego zdolności do nieustannej oryginalności. Ona bierze się z niepowtarzalności „pejzażu lokalnego” – trzeba odkryć swoją ziemię, swoje korzenie i swoje zadomowienie w regionie (swoje „ja”?) oraz tzw. patriotyzm lokalny, by wymogom oryginalności sprostać. Anna Kajtochowa jest wręcz idealnym przykładem takiej harmonii. Czy ktoś „przypadkowy” mógłby tak żarliwy utwór, jakim jest wieńczący ten tom poemat Zza porannych mgieł… napisać?
W „przyrodocentrycznym” świecie tej poetki, w jego portrecie pejzażowym, są jednak walory dalece wykraczające poza aksjologię estetyczną i emocjonalną, choć i ona ma tu swój niebagatelny wyraz, ekspresję. To jednak nie są landszafty mające li tylko zdobić regał literacki. To są „krajobrazy czasu i duszy”. Ich kulturowość i egzystencjalizm stanowią sedno tej liryki.
Kulturowość? Proszę zwrócić uwagę chociażby na tropy antyku obecne w tych wierszach, ślady mitów, legend, symboli, na których od dawien dawna budowana była kultura śródziemnomorska… Jakże mocno obecna w naszej osobowości zbiorowej i nieustannie „wypożyczająca” nam leksykon pojęć, na których opieramy naszą edukację humanistyczną, a co za tym idzie system odniesień i skojarzeń. Składnikiem tej kulturowości jest także historyzm i historiozofia – autorka jest czuła na „te tematy”, wielokrotnie konstruuje refleksję historiozoficzną, odwołuje się do historycznych, narodowych zdarzeń i postaci, nawiązuje do nut „polskiej traumy”, polskiego heroizmu i patriotyzmu, polskiego etosu – nie zapominajmy, że jest z pokolenia, które przeżyło trudny dla Polski wiek XX, aczkolwiek też wiek niosący wiele zdumiewających przemian i sukcesów.
A egzystencjalizm? Ten jak najszerzej rozumiany… Ileż w tej twórczości i w tym wyborze utworów takich jak ten: Nauczyć się od ziemi / cierpliwości trwania / bycia sobą / zawsze i wszędzie / nauczyć się / jej ciepła i chłodu / sytości i głodu / umieć jak ona / znosić chwasty / i rodzić owoce. Tak, w tych wierszach pogoda świata bywa pogodą lub niepogodą istnienia; opowiada o ludzkim świetle i mroku, o naszych namiętnościach, o miłości, o śmierci… Z przytoczonego wyżej wiersza wynika, że ze „scenariusza” Natury powinien wynikać wzorzec losu i życia. Kajtochowa jest entuzjastką harmonii korelującej „byt naturalny” z „bytem społecznym”; oczywiście w swych oczekiwaniach nie jest naiwna, często pisze wiersze o rozbracie jednego i drugiego, daje świadectwa ludzkiej alienacji, bólu, cierpienia i „samowygnania” z Raju, chyba jednak wierzy w ten boski porządek świata, stworzonego dla wszelkich form bytu jako wspólny Dom.
Jest to zresztą w swej najgłębszej istocie poezja religijna. Nie tylko dlatego, że znajdujemy tu jednoznaczne apostrofy do Boga, do symboli i wartości wiary czy do takich tytanów Kościoła jak Jan Paweł II, ale dlatego, że te wszystkie światy – ludzki, społeczny, dziejowy, historiozoficzny, przyrodniczy, naturalny – Kajtochowa postrzega w megakonstelacji wspólnej, uzależnionej od siebie, w boski sposób „fenomenologicznej”. Ten świat jest „cudem”.
Zagadka talentu Anny Kajtochowej skrywa się w jego prostocie. Cały świat problemowy tej poezji można by wyłożyć w opasłym i drobiazgowym dezyderacie, na co tutaj rzecz jasna nie mamy miejsca, jednak gdyby było, dostrzeglibyśmy tę „zabawność przedmiotu” tkwiącą w dysproporcji pomiędzy „ciężarem treści” a „lekkością formy”, co charakterystyczne dla tej twórczości. Proszę zauważyć, że mimo wielu ważkich pytań i odpowiedzi tej liryki, mimo jej „kalibru problemowego” – budują ją na ogół epigramaty. Wiersze krótkie, drobne, skromne. Takie jak ten: Przeminął dzień / jak koński galop / zostały / odciski kopyt. To jest właśnie przykład lekkiego i wdzięcznego „drobiazgu” – z „ciężką”, egzystencjalną, traumatyczną puentą… Tak piszą mistrzowie!
Ta poezja to także swoisty pamiętnik biograficzny (można ją odczytywać pod tym kątem), zapis życia, choroby, losu, notatki z wyjazdów (np. do podwarszawskich Obór) i wycieczek (np. do Petrykoz – patrz wiersz Sen w parku Wojciecha Siemiona)… Jednym słowem, dokładna lektura tego wyboru to wspaniała mnogość przeżyć, odkryć, myśli, pytań, wzruszeń…