Andrzej K. Waśkiewicz
Miejsce Iwaszkiewicza
Dziwny poeta. Niby zadomowiony w krajobrazie liryki polskiej – a jakby bez swojego stałego miejsca. Skamandryta? Tak, ale – jak powiada Jerzy Kwiatkowski, monografista poety – „najmniej «typowy»”. Właściwie w jego długim życiu trudno znaleźć epokę, do której by swą poezją przylegał całkowicie i bez reszty. W 1919 roku, gdy wydawał swoje Oktostychy nie rokokowy jakby wdzięk ale potężny krok Walta Whitmana wydawał się współbrzmieć z duchem epoki. Bo epoka pełna była pędu i maszyn: samoloty, tramwaje, krążowniki, dynama i przekładnie. Rzeczpospolita miała się uprzemysławiać i urbanizować, poeta ku życiu miał się obrócić, a nie ku „smętowi”, nawet, gdyby miał być „spokojny”.
Ale przeciez ten cyzelator był równocześnie współpracownikiem futurystycznego „Zdroju”, w 1920 r. znalazł się w zespole redagującym futurystyczną „Nową Sztukę” (co prawda tylko pierwszy numer). Gdy pracował w „Kurierze Polskim” drukował tam Anatola Sterna. Wiersze i sternowskie, i futurystyczne, ale przecież i „iwaszkiewiczowskie”. W okresie „Zwrotnicy” i „Linii” był jednym z częściej (obok Iłłakowiczówny) atakowanych poetów.
Oktostychy były i nie były jednocześnie „skamandryckie”. Dionizje (1922) były ekspresjonistyczne, tak, ale przecież i skamandryckie. Stara sugestia Karola Wiktora Zawodzińskiego – by Oktostychy łączyć nie tyle z równoległymi realizacjami polskimi, ale – z rosyjskimi akmenistami nadal zachowuje ważność. Skądinąd zresztą wczesne wiersze polskich futurystów niezbyt są zrozumiałe bez równoległej analizy dokonań futurystów rosyjskich.
W przypadku Iwaszkiewicza idzie tu nie tylko o poetykę, ale przede wszystkim – o postawę. W Polsce roku 1918 nic nie wydawało się bardziej obce niż postawa wywodząca się z twórczości (i legendy) Oskara Wilde’a. Z prowokacyjnego zdania: „Wszystko, co się dzieje naprawdę, nie nadaje się dla sztuki”. Prymat sztuki nad życiem. A także, powiedzielibyśmy, atmosfera przejrzałości, schyłkowości.
Z jednej strony „radość z odzyskanego śmietnika”, romantyczny gest zrzucania z ramion płaszcza Konrada, bunt przeciw wartościom i normom, patos konstrukcji, z drugiej – „uśmiech leciutkiej wzgardy, lecz bez nienawiści”. Przeświadczenie o złudności działania, coś, co potem wyraziło się w zdaniu o „mądrości daremnej”…
„Iwaszkiewicz jako skamandryta był najmniej «typowy». Na fakt owej odmienności wpłynęły: i szczególna szerokość tradycji kulturowych, m. in. bogatszych o związki z kulturą wschodniochrześcijańską, i rozleglejsza wiedza literacko-filozoficzna, i większy stopień wewnętrznego skomplikowania, decydującego o swoiście dwubiegunowej strukturze tej poezji”.
Jerzy Kwiatkowski, autor tych zdań, przywołuje także inną cechę poezji Iwaszkiewicza – prywatność.
Dyrektywa, jaka rządzi wierszami Iwaszkiewicza jest na polskim gruncie niemal prowokacyjna: żyć bez złudzeń, ale – w zachwycie. W zachwycie sensualną stroną realności, urokami przelotnych chwil. Przymierze ze światem rodzi się tu z przeświadczenia o nieuchronności zdarzeń, losów, rozstrzygnięć. A skoro tak, to ani kulturowe symbole, wartości, które spajają zbiorowość, ani nawet imperatyw moralny nie są kategoryczne. I ku nim też zwraca się „uśmiech leciutkiej wzgardy”…
A przecież, jak mało która – ta poezja jest zanurzona w kulturze. Rzeczywistość kulturowa stanowi, tak powiedzmy, „naturalne środowisko” podmiotu tych wierszy.
Tylko – co jest tym środowiskiem kulturowym? Wielkie symbole, wielkie problemy, ale także „ogródeczki”, które podlewają „panieneczki, mieszczaneczki”.
Dla wczesnych wierszy Iwaszkiewicza można, zapewne, odnaleźć klucz biograficzny, wpisać je w realia inteligencko-szlacheckiego środowiska kresów. Zapewne dałyby się one opisać w konwencjach realistycznych. Tu jednak
Czasami w polskim lesie nimfa zabłąkana,
Słuchając, czy nie zabrzmi z gąszcz wołanie Pana
Spostrzega wilka, psa tylko?…
Osobliwość tych wierszy, rokokowo wdzięcznych, skupionych na szczególe, polega także na tym, że powstawały wówczas, gdy t e n świat przestawał istnieć. Przewalały się wojny, rewolucje…
Czy to jednak znaczy, że należy zapomnieć o tym, co jest – po prostu – piękne?
„Mało typowy” znaczyło w przypadku Iwaszkiewicza także – nie kategoryczny.
Debiut był młodopolski. Wiersz Lilith, którym w 1915 roku debiutował w kijowskim „Piórze” nawiązuje do starohebrajskiego mitu o Lilith, poprzedniczce Ewy, potem zmienionej w krwiożerczego demona. Moderniści lubili takie tematy. Erotyczne i demoniczne, zachwycone przerażeniem. W imię tego, co nadchodziło, należało je odrzucić. Zbliżyć się ku realności. Do tego, co jest, a nie tego, co daje się wyobrazić. A jeśli już coś sobie wyobrażać – to raczej przyszły kształt Cywilizacji.
Ale właściwie dlaczego trzeba zachwycać się tym, co – przecież – przemijające? Dlaczego mamy sądzić, że n a s nie dotyczy ogólna reguła?
Wodziły dawnych wieszczów bezliki
Liczące gwiazdy wędrowne nomady,
Wznieśli poetom ceglane pomniki
Na żółtych piaskach Szumiro-Akkady
Dziś „mchem te pomniki porosły i echem”, państwa, cywilizacje zapadły w piasek.
Skoro wtedy, to dlaczego nie dziś? Jeśli pamięta się kontekst równoległych rozwiązań z początków lat dwudziestych, ten fragment wiersza Most brzmi rewelacyjnie:
Most, który się buduje, jest niby ruina.
Początek to, a koniec rzeczy przypomina,
I nad jego przęsłami połówka miesiąca
Jest jak twarz umarłego w górę się wznosząca.
Trzeba było kolejnego kataklizmu i kolejnego – równie jak wtedy gorącego – entuzjazmu odbudowy i konstrukcji – by podobne przeświadczenie wyraziło się w wierszach następców.
Zdaje się, że to właśnie wyznacza odrębność Iwaszkiewicza. „Cóż […] takiego mógł przekazać następnej […] generacji poetyckiej? – pyta Piotr Kuncewicz. – […] Otóż zapewne to, czego nie mieli jego rówieśnicy. Nie mieli zaś niewiary w postęp, w rozum, w zdobycze cywilizacji, obaw przed nazywaniem bohatera swych wierszy po rasie, klasie i wysokości zarobków. Nie mieli też chęci na bierną obserwację wydarzeń”.
Och, wierszy świadczących, że Iwaszkiewicz cywilizację opiewał, przed zagrożeniami ostrzegał, a takoż włączał się w nurt, znaleźć można wiele.
Tyle, że to wcale nie przeczy opinii Kuncewicza. Iwaszkiewicz te nowe realia wpisywał w ogólną koncepcję istnienia jako przymierza ze światem. Takim, jaki jest.
Przy tej okazji polemiści mówili o immoralizmie Iwaszkiewicza. Ale też do szaleństw epoki miał on stosunek, by przytoczyć sformułowanie, które niegdyś uchodziło za ciężką obelgę, „ogólno-humanistyczny”. Ani ich nie pochwalał, ani miał za szczególny ewenement. Historia zna, jeśli uwzględnić proporcje, rzeczy równie okrutne. Łatwiejsze do zniesienia, bo nas bezpośrednio nie dotyczą, ale czy to znaczy, że to, co nasze, mamy mieć za wzorzec bezwzględny?
Gdzieś w tle ma to pewnie i relatywizm etyczny. Ale też niewiarę w prawdy jedynie słuszne.
Pasywność? Pewnie też.
Ale, zauważmy, że ta, tak zanurzona w kulturę i tradycję poezja jest konsekwentnie antytradycjonalna w tym, co stanowi jak gdyby polską specyfikę: wiarę w uświęcającą moc czynu. A także antytradycjonalna w tym, że przeciwstawia się innej tradycji – wierze w słuszność postaw ektremalnych. Jeśli bunt – to do końca, jeśli akceptacja – to bezwarunkowa.
Tylko – jak być kategorycznym, wiedząc jak toczy się świat? I powątpiewając jednocześnie w słuszność prawd absolutnych? Twierdzeń jedynie słusznych?
Prawda – gdzieś ponad zgiełkiem zdarzeń trwa głos ludzki, vox humana.
„Wiara w to – pisał Iwaszkiewicz – że ta gra słów i pojęć, dźwięków i rytmów potrafi ująć jakąś wielką ludzką treść i że potrafi wzruszenie powstające we mnie przekazać czytelnikowi. Z wiary tej wynika jasno, że mój stosunek do poezji jest stosunkiem do wzruszenia, do wyrazu…”
Z tej dużej perspektywy tym, co zostaje, jest zawarta w wierszu prawda ludzkiego wzruszenia. Poruszenie, które wiersz zdolny jest przekazać. Tylko tyle. I aż tyle.
Otóż, tak naprawdę, niewiele możemy dziś powiedzieć o miejscu, jakie w krajobrazie polskiej poezji zajmuje poezja Iwaszkiewicza. To, co w latach 1919, 1932, 1950 wydawało się anachroniczne dziś anachroniczne nie jest. To, co wtedy wydawało się współbrzmieć – owe ody, wielkie machiny poetyckie, czasem wspaniale retoryczne, czasem wręcz interwencyjne – jakby przyblakło. To, co było prywatne – wiersze rodzinne, o przyjaciołach, kolegach-pisarzach, mieszkańcach Stawiska – przestało być prywatne, bo mówi o tym, co stało się – publicznym. Ba – z tej perspektywy upubliczniał się także los poety. Bo przecież poeta „prywatny” pisał o człowieku, który był osobą „publiczną” i jego, prywatne zdawałoby się zachowania, znaczyły w planie szerszym niż jego los.
W perspektywie historycznoliterackiej ten poeta zgody na świat okazuje się być jednym z większych buntowników. Zbuntowanym przeciw „polskiej specyfice” losu literatury, posłannictwom i wmówieniom. A równocześnie – rozumiejącym ich sens i konieczność. I nie akceptujących tych konieczności.
Dziwny poeta. Mądry stary poeta.
Wielki, może dlatego, że w swych najlepszych, istotnych wierszach właśnie to odrzucił – pokusę wielkości.
„Mój nauczycielu, smutny, pogardliwy” – pisał Czesław Miłosz w wierszu O młodszym bracie. Zdaje się, że akcent pada tu raczej na smutek, niż wzgardę.
Andrzej K. Waśkiewicz