Stefan Jurkowski o poezji Teresy Ferenc

0
411

Stefan Jurkowski

Ziemia i woda

(O poezji Teresy Ferenc)

 

Bogumiła WrocławskaPierwszy tomik Teresy Ferenc nosił tytuł „Moje ryżowe poletko” (1964). Jednakże zasiewy na owym poletku były tak obfite, że wydały do dziś pokaźne i znaczące plony. Twórczość poetki bowiem z tomu na tom wzbogacała się o nowe kręgi tematyczne, uniwersalizowała się, a warstwa filozoficzna wierszy stawała się coraz bardziej znacząca.
W wierszu z debiutanckiego tomu, zadedykowanym Julianowi Przybosiowi, Teresa Ferenc niejako przedstawia się, kreśli też drogę swojego artystycznego powołania:

 

„Przyszłam

z głową jak rajskie drzewo

więc wybuchają chóry pawie

Oczami mogę zamknąć niebo

w słomiance nad łóżkiem

wyhodować lato

pszczoły uśmiechem wykarmić

 

Za to jesienią

Rudym lękiem szumię”

 

I to jest chyba najkrótsza definicja poezji Teresy Ferenc, zmieniającej się z tomu na tom, a przecież wiernej swojemu widzeniu świata, sztuki oraz własnego posłannictwa. Oto baśniowość utworów, ich niezwykle plastyczna obrazowość, niemal namacalna konkretność łączą się tutaj z owym lękiem. Ten lęk ma różne barwy. Najczęściej – szaro-czarny kolor dymu unoszącego się nad jej rodzinną wsią Sochy leżącą niegdyś na zamojszczyźnie, brutalnie spacyfikowaną i spaloną przez hitlerowców. To jakże traumatyczne przeżycie z dzieciństwa już nigdy  w pełni nie oddzieli się od poezji Ferenc. Raz jako świadomy opis, raz jako reminiscencja, nierzadko jako podskórny nurt, jako dalekie tło – powraca niemal we wszystkich utworach autorki „Piety”. Te doświadczenia „przynagliły”, by sparafrazować słowa samej poetki, jej artystyczną wyobraźnię. Skierowały ją na specyficzne tory. Uwrażliwiły na krzywdę, na cierpienie, ukonstytuowały silne poczucie sprawiedliwości. Nie tylko ludzkiej, ale – by rzec – ontologicznej. Trudno, by było inaczej. Ferenc jako mała dziewczynka była świadkiem zagłady swoich bliskich, sama cudem unikając śmierci. Wiele zresztą pisano już na ten temat, wskazywano na ścisłe zależności doświadczeń biograficznych i poezji autorki „Noża za ptakiem”. Trudno do tego powracać stale, zwłaszcza że utwory są czymś dużo więcej niż samym zapisem pamięci, pragnieniem dania świadectwa, opisem okrucieństwa i próbą zrozumienia sensu i granic cierpienia.

Najbardziej interesujące wydaje się coś jeszcze innego. Oto Tadeusz Różewicz zadawał sobie pytanie, czy po doświadczeniach wojny, obozów koncentracyjnych, poezja czy jakakolwiek sztuka będzie jeszcze możliwa. Sam sobie odpowiedział, że jednak możliwa, skoro doświadczamy obecności jego wierszy po dziś dzień. Twórczość Różewicza zaowocowała utworami ascetycznymi, mówiącymi często o złu, które pochodzi od człowieka; wierszami prostymi, a jakże gorzkimi i ekspresyjnymi. Nie wiem, czy Teresa Ferenc zadawała sobie podobne pytania. Należy do innego pokolenia, z innym też bagażem doświadczeń wyszła z wojennego piekła, więc może inaczej postrzegała dookolny świat i jego możliwości.

Oczywiście, niczego tu porównywać nie można, a co dopiero poetyckich dróg, jakimi idzie dwoje wybitnych twórców. Ale pewne analogie narzucają się same: wiersze tych obojga wyrastają z podobnej traumy.

Kiedy coś dzieje się w naszym życiu dramatycznego, buntujemy się, chcemy to odwrócić, unicestwić. Gdy jednak patrzymy wstecz, okazuje się, że to wszystko było celowe, stało się motorem naszego przyszłego życia, ukierunkowało nas w taki, a nie inny sposób. Nie chcę przez to powiedzieć, iż dobrze się stało, że Teresę Ferenc dotknął tak wielki dramat. Nic z tych rzeczy, ale… To przecież owe dramaty zaowocowały literaturą, obudziły nie tylko poetkę, ale mistyczkę pragnącą dociec prawdy i sensu takiego stanu rzeczy.

Ferenc, tak bardzo zraniona przez okrucieństwo wojny, jest raczej daleka od oskarżeń, od gremialnego potępiania ludzkości, której część okazała się nie ludźmi, ale bestiami. Nie oskarża również Boga, w którego wierzy nadal, ale go nie rozumie. Raczej do samej siebie kieruje nieraz pretensje o owo „nierozumienie”. Nie rezygnuje, ale docieka, nie szuka łatwych odpowiedzi, ale wciąż pyta. Przecież tak straszne rzeczy, które działy się na Ziemi, mają chyba jakiś ukryty, jakiś absolutny sens. Tego nie wyjaśni żadna religia. Poetka pomimo wszystko nie odrzuca istnienia Boga, ale pojmuje go w sposób nieortodoksyjny. W wierszu „Babel” zwraca się wprost do Stwórcy:

 

„Pomieszałeś nam serca

Pomieszałeś wyjścia i wejścia

 

każdemu dając

odmiennego Boga”

 

Ta wieża Babel, droga do Absolutu jest – jak powiada poetka – „burzona/ i od nowa budowana”. Tajemnica, której poszukujemy, to jest właśnie owa niemądra czułość mimozy, mowa liści i drewnianych słoi, labirynt splątanych korzeni. Pomimo trudności, pomimo cierpienia i całej ohydy świata trzeba dostrzec – wydaje się mówić poetka – mądrość pozornie irracjonalnych zdarzeń a nawet nieszczęść, trzeba więc mieć odwagę życia na przekór światu, samemu sobie, własnym lękom, załamaniom, osamotnieniu. I wierzyć w utajoną logikę następstw.

Oczywiście, poetka nie odwraca się od zwykłego, potocznego, ludzkiego życia. Nie jest jej obca miłość do mężczyzny, macierzyństwo – ta tematyka bardzo wyraźnie dochodzi do głosu w utworach Teresy Ferenc. Trzeba też zauważyć, że są to wiersze jakby „jaśniejsze”, jakby z bardziej wyrazistym, jaskrawszym światłem owej Tajemnicy, której poetka ustawicznie szuka. To nie jest opisywany zwykły ślub czy poród. To jakieś człowiecze misterium opowiedziane niezwykle klarownym językiem poetyckim. Ale i tutaj pozostaje wiele znaków zapytania. Ferenc wciąż przekracza osobliwe kręgi wtajemniczenia. Wciąż wie i nie wie, jest pewna, ale się waha. Pragnie zracjonalizować to, co nieracjonalne, wiedząc jednocześnie, że jest to do końca niemożliwe. Jej poezja bierze się z ustawicznego niedosytu, z dojmującego metafizycznego głodu człowieka, który acz w swej intuicyjnej wiedzy posuwa się ciągle naprzód, to jednak gdy chodzi o sprawy ostateczne, wciąż pozostaje w punkcie wyjścia:

 

„Wzięłam się

na ręce

i niosę

pewnie Tobie

bo komu

bo gdzie

skoro nie wiem”

 

Zauważmy jednak, że cała metafizyka tej poezji nie jest zawieszona w próżni, nie opiera się wyłącznie na intelektualnych dociekaniach. Wyrasta ona z bujnego życia, z biologii, z natury. W dualizmie ducha i biologii upatruje Ferenc istotę bytu ludzkiego; bytu należącego pospołu do obu tych światów. I choć świat zewnętrzny, pełen uczucia, kwiatów, słońca, a nawet erotyzmu – bywa w jej wierszach tak ekspansywny, to nie sprowadza się on wyłącznie do opisu, do samej wymierności, widzialności, barwy, smaku, zapachu czy zachwytu. Pośród atomów tej otaczającej poetkę „materii” pulsuje przeczucie nadprzyrodzonych, a przy tym jakże realnych (by nie rzec: realistycznych) więzów pomiędzy ludzką istotą, światem a wiecznością. I tutaj dużo miejsca zajmuje również owa tragedia wojenna. Jest cieniem, który pada na całą wizję świata. Ale Ferenc potrafi, właśnie poprzez cierpienie, pokazywać sens i jasne strony ludzkiej egzystencji; tłumaczyć jej pozorną przygodność i przypadkowość racjami metafizycznymi, tak w skali życia jednostki, jak i w perspektywie historycznego czasu.

W jednym z wywiadów Teresa Ferenc wyznała: „To jest jak oddech. Bez tego po prostu nie potrafię istnieć. Dla mnie wiersz to splot faktów i przeżyć niekiedy bardzo odległych. Przemieszanie wielu pejzaży widzianych i powstałych w wyobraźni.” Zastanawiała się również „…jak pogodzić własne ocalenie ze śmiercią całej rodziny, jak wreszcie taka sumę zła i krzywd ostatniej wojny pogodzić z człowieczeństwem” I dochodzi do wniosku, że „poezja powinna zawierać doświadczenia indywidualne i doświadczenia pokolenia, a nawet szerzej – doświadczenia epoki, w której żyjemy.” I nie są to słowa rzucane na wiatr. Więc jednak! Jednak zadawała sobie takie pytania! Zastanawiała się ( i zapewne wciąż się zastanawia) nad rolą poezji we współczesnym świecie. Mamy tu przecież dowód czarno na białym Zresztą naiwnością byłoby twierdzić, że takich pytań nie było. Ale nie doprowadziły one do totalnej negacji człowieka, świata, Boga. Wprawdzie świat według Teresy Ferenc jest miejscem chaosu i samotności, ale kto wie, czy nie jest to subiektywne odczucie człowieka boleśnie zranionego. Bo przecież pomimo wszystko do czegoś stale dążymy, za czymś tęsknimy, i choć buntujemy się, jesteśmy w stanie dążyć do doskonałości, której granice nakreślamy sobie sami. Podmiotowi lirycznemu wierszy towarzyszy tutaj jakże silne poczucie istnienia tajemniczej, niepoznawalnej rzeczywistości, która nadaje wyższy cel i sens cierpieniu, podobnie jak ludziom wypędzonym z raju przyświecała świadomość, że jednak dalej trwa rzeczywistość, którą opuścili, i do której – pomimo dzisiejszej udręki i mizerii – kiedyś powrócą.

Im bardziej będziemy wczytywać się, zwłaszcza w najnowsze, utwory Teresy Ferenc, zauważymy, że ów świat metafizyczny coraz ostrzej wykracza poza wszelkie ortodoksyjne systemy religijne, nie mówiąc już o instytucjonalnych, w których nie mieści się zupełnie. Jest jakoś określony i zarazem umykający wszelkim definicjom, bliski i daleki, o nieskończonej ilości imion, każdemu objawia się inaczej. To z drugiej strony rodzi i bunt, i zwątpienie. Jedno i drugie nie jest obce poezji autorki „Psalmów”. Ale też w każdym osamotnieniu zakodowana jest nadzieja. Według poetki autentyzm wiary wyznacza miara cierpienia. Dlatego świadomie nie zostały tutaj wyeksponowane elementy zakorzenione w potocznej symbolice religijnej. Według poetki są one pomocne o tyle, o ile za tzw. „prawdami wiary” podawanymi do pełnej i bezdyskusyjnej akceptacji, idzie własne doświadczenie religijne, które nie potrzebuje łatwych odpowiedzi i namacalnych potwierdzeń zawartych w owych definicjach czy dogmatach.

Z jeszcze bardziej pogłębionym doświadczeniem religijnym mamy do czynienia w „Bożym polu” (1997), bardzo ważnej i znaczącej książki, nie tylko w twórczości samej Ferenc. W części „Podawanie chleba” poświęconej „Tym, którzy ratowali Żydów”, jeszcze dochodzą do głosu reminiscencje wojenne. Ogień, dym, krzyki mordowanych, płonące bożnice, dzieci nie potrafiące ogarnąć umysłem rzeczywistości śmierci – ten świat zapamiętany, jak w wierszu „Dziecięca Madonna:

 

„Do wszystkich moich domów

wnoszę to okno wniebowzięte

w którym dziecięca Madonna

warkocz plecie z ognia”

 

Jest to cykl niezwykle ekspresyjny i przejmujący. Poraża powagą i dystansem, i jednocześnie wciąż żywymi emocjami. Tak, może tutaj najpełniej zbiegło się owo doświadczanie problemów epoki z doświadczeniem jednostki.

Mamy w tym tomie również „Psalm na pięćdziesiąte trzecie urodziny”, w którym poetka wyznaje:

 

„Ja

litera z alfabetu Twojego światła

wciąż niedopalone mam usta

wiążę słowa w snopy

bez powrósła”

 

A więc życie toczy się dalej. Życie niespokojnych, nienasyconych poszukiwań. Bo „raz wysokie raz niskie jest niebo”.

Wiersze Teresy Ferenc w miarę intelektualnego dojrzewania posługują się coraz bardziej precyzyjnym językiem. Może lepiej by było rzec, iż to poetka posługuje się coraz bardziej precyzyjnym językiem, ale niech tak już zostanie. A dlatego, że autorka pozostaje wciąż z boku. Nie narzuca się z lirycznym komentarzem, jest wyciszona, stanowi jakby narzędzie, za pomocą którego Ktoś przekazuje wieść o swojej utajonej obecności. Może przesadzam, może wpadam w egzaltację, ale tak właśnie odczytuje tę poezję: jako mistrzowski obraz rzeczywistości nasycony egzystencjalno-metafizycznym przesłaniem; niosący nadzieje i zachęcający do odwagi samodzielnych poszukiwań. Bo tylko śmiały dialog, pełna kontrowersji dyskusja, konsekwencja poszukiwań stanowią jądro prawdziwego buntu. Prowadzą do afirmacji i twórczej negacji, prawdziwej wiary i konstruktywnego zwątpienia. To paradoksy, ale poezja Teresy Ferenc pełna jest takich twórczych paradoksów. I dlatego nie potrzebuje ona wielkich słów, koturnów, patosu. Jest cichym świadectwem słabości i mocy, nośności poetyckiego słowa, wyobraźni, która potrafi połączyć realistyczny obraz z wizją świata umykającego wszelkim nazwaniom i opisom.

Nie mogę się oprzeć, by w całości nie zacytować tu jakże dla tej twórczości reprezentatywnego utworu „Wołam Cię”, zamykającego książkę „Psalmy i inne wiersze”:

 

„Wołam Cię

jakbym przywoływała pożar

albo wiersz

ten co na zawsze w manuskryptach ustał

 

Tę chwilę z Tobą

Mam u warg jak szron

 

Zanurzyłeś się na moment w glinie

stopy dłonie usta

żeby nasza droga się uścieliła

żebym nie uszła bez Ciebie

żebym nie była pusta”

 

Być może w późniejszych wierszach dochodzi do głosu większa ufność w moc poetyckiego słowa. Zmienia się trochę typ artystycznego „zaklinania”. Pojawia się tu i ówdzie słowo Bóg, choć wciąż nader oszczędnie. Poetka dalej woli jednak operować pojęciem przestrzeni, absolutu, nawiązywać do tradycji psalmów, odwoływać się do biblijnych archetypów. Jest w tym względzie bardzo powściągliwa, lęka się spłaszczyć i udosłownić cokolwiek.

Jest to poezja głęboko religijna w najlepszym tego słowa rozumieniu. I antyreligijna – w najczystszych intencjach: odrzuca bowiem te wyobrażenia, które zaciemniają obraz świata nadprzyrodzonego, a nam odbierają poczucie odpowiedzialności za nasz własny, metafizyczny los.

Utwory Ferenc są bardziej kameralne, niż walczące i krzykliwe. Bardziej mistyczne, niż wprost negujące cokolwiek. Urzekają wspomnianą tu już obrazowością, precyzją poetyckiego słowa, niemal aptekarskimi proporcjami artystycznych konstrukcji. Ta lekkość, której nie odbiera skrzydeł ów niebagatelny ładunek filozoficzny tych wierszy, sprawia, że świat poetycki autorki „Bożego pola” staje się wprost fascynujący, zmuszający do przemyśleń, do rewizji własnych poglądów, budzący odwagę. Oszczędność słowa, celność metaforyki, przesłanie zawarte w jednej króciutkiej frazie znaczą tutaj więcej, niż długie poematy.

Tak. Nie jest to poezja pusta. Bo – jak powiada sama poetka –

 

„Budzę się w środku wiersza

widzę

jeszcze raz się w nim ukorzeniam”

 

Charakterystyczne jest to widzenie świata właśnie poprzez wiersz. A wiersz – poprzez świat? Chyba tak. I na tym polega siła tej skądinąd delikatnej i kruchej w swojej strukturze poezji, a przecież tak silnej nieustępliwym pragnieniem poznania i opisania prawd najważniejszych.

Jednakże poezja bywa swoistym nienasyceniem. Nienasyceniem artystycznym, wieczną wędrówką po wciąż nowe, coraz bardziej nośne, słowo. Wyrazem tych tęsknot i pragnień każdego prawdziwego twórcy jest tomik noszący tytuł „Dzieci wody”. Następuje w nim swoiste „dopełnienie” pejzażu; pejzażu, który stanowi dla wierszy Teresy Ferenc – jak widzieliśmy wyżej – coś w rodzaju kanwy. Oto teraz pojawia się woda:

 

„Dziecko wody

wciąż słyszę w szumie lasu

szum fal

W kieszeniach noszę śpiewający piach

Ptaki nadrzewne odmieniam

przez mewę śmieszkę

łabędzia lecącego jakby szedł po wodzie”

 

Woda i ziemia zaczęły u Teresy Ferenc znaczyć to samo. To przecież – wydaje się mówić poetka – różne tylko emanacje tej samej rzeczywistości. Nie można bowiem myśleć o ziemi bez wody, i na odwrót. A ziemia i woda połączone ze sobą tworzą nasz, ludzki mikrokosmos; nasz świat. Stają dostępnymi naszym zmysłom symbolami Absolutu. Jak w uroczym wierszu „Kaszuby”:

 

„Byłam wczoraj w raju

Kaszubka biała jak mleko szła przede mną

Zjawiały się jeziora z oczu Boga zdjęte

wstawały wzgórza ziemi

którą Bóg koszami nosił

doliny wysłuchane z uszu archanioła”

 

Poetka jest zafascynowana otoczeniem i naturą. One to bowiem stanowią fundament dla refleksji filozoficznej, metafizycznej. Bóg do poetki uśmiecha się „w rozłupanym oknie”, „trzyma wodę w ustach” – o co podmiot liryczny ma niejaką pretensję, bo chętnie usłyszałby komunikat przekazany otwartym tekstem, a musi tymczasem skonstatować: „patrzę w niebo / znów puste”.

Woda, morze przenikające ziemię warunkują nasze życie i trzymają je w równowadze. Poetka jednak widzi destrukcyjne działanie człowieka, który nie dostrzega, że owe działania obracają się przeciwko niemu. Podobnie dla życia duchowego niewrażliwość na sprawy ostateczne, moralne jest zabójcza niczym chemikalia czy ropa wlana do wody. Mówi o tym poetka w sposób niezwykle ekspresyjny.

 

„Zachwiały się studnie w niebie

na ziemi kamienie

wyszarpnięto serce wodzie

zapalonym podniebieniem

 

Wysuszony szkielet wiatru

przemknął nad ogrodem

Za nieżywe ptaki wody

zapłacimy wiecznym lodem”

 

Jest to dramatyczne ostrzeżenie przed zachwianiem równowagi zarówno zewnętrznej, jak i wewnętrznej. Woda, ziemia, Absolut, człowiek tworzą nienaruszalną konstrukcję psychofizyczną. Naruszenie któregokolwiek elementu grozi totalną katastrofą.

Właściwie nie ma tutaj różnicy pomiędzy zagładą globu a unicestwieniem własnego człowieczeństwa, duchowości, wrażliwości. Każdy człowiek bowiem jest swoistym mikrokosmosem. Wszystko zaś co istnieje zmierza ku Absolutowi – czyli ku spełnieniu, potwierdzeniu i uzasadnieniu swojej tajemniczej sensowności.

O ile w poprzednich wierszach było więcej odniesień do naszej bardziej wymiernej codzienności, o tyle cała rekwizytornia w „Dzieciach wody” została wydatnie poszerzona. Cały poetycki teatr rozgrywa się tutaj w przestrzeni wody, powietrza, nieba, swoiście pojętego kosmosu. Jest tutaj sporo filozoficznych uogólnień, wiele tropów refleksyjnych, egzystencjalnych, eschatologicznych:

 

„Stojąc we mgle

widzę

śmierć toczy ku mnie

kosmiczne jajo jasności”

 

„Dzieci wody”, to kolejny dowód na konsekwentną ewolucję poezji Teresy Ferenc. Zmienia się ona – jak już powiedzieliśmy – w zakresie symboliki, pojęć, rekwizytów, ale także języka. Komunikat poetycki staje się bardzo klarowny, prosty, czasami prawie lakoniczny. Precyzyjnie skonstruowane metafory są bardzo ekspresyjne, pomysłowe, a jednocześnie czytelne przy całym skomplikowaniu tematów, które poetka porusza i pragnie podkreślić przez taki a nie inny dobór utworów. I to jest wielkim zwycięstwem autorki „Noża za ptakiem”, które nie zawsze bywa udziałem każdego poety.

Twórczość Ferenc jest konsekwentna, wiersze powstające w różnych okresach dopełniają się, ale jednocześnie korespondują ze sobą. I choć w każdym tomie możemy znaleźć coś zupełnie nowego, to jednak wszystkie wiersze łączy wspólna nić refleksji. Przypominają się słowa Stanisława Grochowiaka: „Bunt nie przemija, bunt się ustatecznia”. Wszelki bunt Teresy Ferenc, bo przecież jest tu wiele utworów buntowniczych, pełnych pretensji do Absolutu, nawet momentów zwątpień i niewiary, bez których nie rodziłaby się autentyczna wiara, zatem wszelki ten bunt ma tutaj różne natężenia, „ustatecznia się” w chwilach mądrej, intelektualnej refleksji, w miarę ciągle poszerzającego się i dojrzewającego doświadczenia.

 

Stefan Jurkowski

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko