Dariusz Tomasz Lebioda
Rytuały wyobraźni
O Poezji Janusza Żernickiego
Janusz Żernicki bez reszty tonie w wyobraźni. Pragnie wieczności – chce połączyć się z pierwotną siłą ożywiającą obrazy, generującą określoną k u l t u r ę. Jego poezja jest echem słów i poblaskiem gestów pokoleń, kultur, jednostek i wspólnot żyjących w świecie bez granic, istniejących w konstrukcjach planetarnych, gwiezdnych – otwartych jak rana pośród wszechświata. Poeta jest medium tajemnicy istnienia. Przepływają przez jego świadomość obrazy i odgłosy zdarzeń, fakty nakładają się na siebie, rozkosz rozmywa się w bólu, rana staje się błogosławieństwem. Tego rodzaju punkt widzenia jest syntezą bez granic, sortowaniem sprzeczności i wybieraniem z sita samorodków – dlatego daremnie szamoczesz się Magdaleno,/ znosi cię dzban twojej własnej smukłości.
Chcąc ukazać krajobraz wewnętrzny tej liryki należałoby cofnąć się do czasów antycznych, w obręb architektury greckiej i rzymskiej, należałoby pochylić się przed Altamirą, stanąć pośrodku cywilizacji Sumeru i Egiptu – słowem zatopić się w kulturowości. I nie powinno czytelnika dziwić, że akwedukty Rzymian graniczą tu ze sfinksem i jaskiniami ludzi pierwotnych, nie powinno dziwić, bo jest to nasze wspólne dziedzictwo kulturowe. Ale to zaledwie pierwsza błona. Tło i nie tło – widać na przykładzie Żernickiego jak poezja góruje nad sztukami wizualnymi. Następne wszak warstwy są elementami pejzażu, i n f o r m a c j a m i o konkretnych rekwizytach, ale także kolejnymi tłami nakładającymi się na przestrzenie archaiki. W takim drgającym i pulsującym hologramie wiersza wyodrębnić można wiele równoważnych płaszczyzn – a więc głębię mitologiczną, panoramy realnego świata postrzeganego okiem wiecznego tułacza, odniesienia do tradycji judeochrześcijańskiej, pogłosy c i e l e ś n o ś c i i echa chemii struktur organicznych. Żernicki chce ukazać człowieka w sieci napierających na niego sił, splatających się nieustannie przeciwieństw. Jego język jest zapożyczonym od Ewangelistów i heretyków rodzajem stwierdzenia ograniczającej wszystko j e d n i : W górach poczułeś dno ostateczne perspektyw,/ i pory ssące jakże inne niż poranka,/ i żonę Lota z pulsującym nerwowo witrażem,/ gdzie miłość, rzeźbiona z wiewiórką u nogi./ troska, a nie kiść leszczyny u haka katedry/ (to wszystko, wszystko już w grotach Altamiry;/ ogień i deszcz powraca )/, okazują się tylko czystymi orbitami,/ które ruch opierza w kolory. To utwierdzenie jest zarazem przyznaniem iż wszystko dookoła ma charakter ulotnego mirażu, jest ledwie chwilą, błyskiem t e r a z pomiędzy było i będzie. Poeta stale przypomina, iż każda konstrukcja lingwistyczna, każda struktura myślowa jest wynikiem tego, iż w ciele krąży krew. Ostrze jest obietnicą bólu, a twardość wynikiem mineralizacji jaka dokonuje się w kościach. Ten język pozy kulturowej staje się często nośnikiem szczerego i jakże bolesnego wyznania – poeta nie wstydzi się łez, nie waha się obnażyć chwil rozczulenia; właśnie wtedy jest najpełniej człowiekiem, właśnie wtedy najpełniej istnieje. Przysiada na piasku i mówi:
Poprawmy sandały.
Krętogłów przysiadł na jesionie. A nie wołał go nikt.
Pociągi przystanęły w polu. I trąbki i światła długie
u scen rudych. I obnażony z nagła u korzeni piach.
Krętogłów przysiadł. Pora się rozliczyć. Karty są znaczone.
Byłem tutaj chłopcem. Dławiło mnie słońce
i przeczucia jak bursztyn zadymione.
Byłem tutaj chłopcem. tam dalej są cmentarze. Wiatr i sól.
W błysku chwil rodzi się refleksja nad ludzkim bytem – krętogłów na jesionie, światła u sosen, korzeń drzewa, pociągi pośród pól – wszystko to chwila, wszystko to pozór trwałości. Jakże musi boleć taka świadomość odarta z pozorów, nie umiejąca zadowolić się względnością rzeczy błahych, nie zgadzająca się z kłamstwami zmysłów. Żernicki nie potrafi patrzeć na świat bez cywilizacyjnej przysłony. To ludzie bez wrażliwości, ludzie przyjmujący byt jako pewnik, coś oczywistego, godzą się ze swoim losem, przyjmują zdarzenia takimi jakimi dla nich są. Poeta nie może odrzucić swojego aparatu syntetyzującego, bo musiałby odrzucić samego siebie. Jego postrzeganie świata jest szukaniem prawdy absolutnej – prawdy tak prostej i tak złożonej jak poetycka świadomość, jak poetycka wyobraźnia, jak poetycka kontaminacyjna metoda obserwacji. Tylko taka postawa może uchronić poetę przed fałszem. Przecież Ci, którzy przymierzają maskę, nie czują wcale/ jak im do twarzy przyrasta. Widzą zaskoczeni że nic się nie zmieniło. Nic nie jest inaczej./ Tacy byli. Tak o sobie już dawno myśleli./ Teraz do poprzednich tęsknią wyobrażeń. Byt dla Żernickiego jest funkcją odpowiedzialności. Człowiek w świecie sprzeczności jest faktem ulotnym, poblaskiem dalekiej łuny, echem stworzenia. Idąc pośród piasków, które wiatr historii naniósł na wielkie place cywilizacji ma świadomość, iż idzie za sobą i idzie przed sobą – niesie praświadomość i świadomość pogrobową. Myśli o tych co przed nim i o tych co po nim będą tędy szli. Dla szarego “ja” taka świadomość i tego rodzaju bolesne roztrząsanie będą dziwactwem, trudnym do zrozumienia intelektualizowaniem, ale przecież poezja leży na przeciwległym biegunie świadomości. Poeta żyje wyobraźnią i w rewirach imaginacji bytuje. Słyszy odgłos kroków rzymskich legionów, krzyk zabijanych zwierząt i śpiew żałobników odprowadzających ciało kolejnego nadwrażliwca. Droga prowadzi na szczyt wzniesienia skąd widać dalekie akwedukty, posągi władców, ruiny starożytnych miast i gdzieś pod horyzontem, a może już w chmurach tężnie niebieskie. Tymi tężniami Żernickiego idą w dal mnisi i śpiewają gregoriańskie pieśni. Poeta przystaje, słyszy jakby kroki strażników na moście, patrzy na tężnie i widzi że spływa z nich krew, czysta, tleniczna, krew ożywiająca ciało rześkie i młode. Zaraz potem jednak płynie krew ciemna, niemalże brunatna, krew starego człowieka, krew cierpiącego i płaczącego wygnańca grzebiącego w śmietnikach dumnych kultur. To są straszne chwile, to są momenty, kiedy traci się wszystko, kiedy wartości są ledwie błękitną mgiełką pośród chłodnego poranka. To czas, kiedy odległości znowu przywarły płasko.
Żernicki zaczyna mówić cicho, jakby bał się, że w słowach wypowiedzianych zgubić się może to co jest istotą poetyckiej refleksji ontologicznej. Zaczyna mówić, gdy zbliża się Noc akweduktów/ Pora dialogów przy fletni/ Słodka pora. Wszystko zaczyna się u niego od inkantacji – wszystko w inkantacji się kończy. I takie wiersze najpełniej przemawiają do wyobraźni czytelnika – zawiera się w nich bowiem wieczna tęsknota za spełnieniem, tęsknota za pięknem i czystym uczuciem. Poeta pragnie doświadczyć chwili szczęścia rozsadzającej jaźń. Jednocześnie zdaje sobie z tego sprawę, iż taka chwila jest niemożliwa do uchwycenia w jej hic et nunc. Jeśli się zdarza, to tylko refleksja pozwala wyodrębnić ją z natłoku faktów i zdarzeń, tylko upływ czasu określa jej ramy. Zatem najpełniej pozostaje ona w wierszu. W taki sposób poeta chroni chwilę przed zaborczością świata, szumem informacyjnym, zgiełkiem komunikatów. W ten sposób chroni też s e n s. Jest tego świadom – powiada: Znów/ sam przed sobą sens chronię. A znaczy to, że w sobie i we własnej refleksji nad istnieniem poeta szuka schronienia. Odrzuca miasto i chaos, odrzuca Prostacki sens bez nazw, szuka prostych a głębokich, cichych a donośnych. Kiedy inni klaszczą, poklepują po plecach, kiedy skandują i unoszą rękę z kciukiem skierowanym w dół poeta zamyka się w sobie. Mówi jakby w pustkę, mówi do siebie i takich jak on wędrowców, którzy patrzą na niego i bezgłośnie pytają: Czy wiesz? Czeka chwilę aż wiatr przestanie zagłuszać słowa, aż wrzawa na chwilę przycichnie i mówi:
Wiem, teraz trzeba zaczekać, łagodnie przymknąć oczy
i rozlegną się z tyłu słowa spokojne i proste,
jak u Lieberta na maszty brane polskie sosny,
i malaturą krwiotrysłą pokryją sklepienie
oczu, nocy i przypomnienie.
Gałąź leszczyny, kiść jarzębin
ktoś zawiesi u tych sklepień cętkowanych jak atlas.
Wystarczy pięść zacisnąć a już granic obrys
tysiąc lat w zaciśnięciu kamiennym przetrwał.
Niezwykle intrygującym w poezji Żernickiego jest motyw wędrówki, podążania do celu, zmierzenia donikąd, wyprawy z góry skazanej na niepowodzenie. Jest to motyw kulturowy, od dawien dawna przypisany poecie i jego sytuacji. Jest to też jeden z najistotniejszych wyznaczników wyobraźni poetyckiej. Powiedzieć można iż bycie poetą ma w sobie zakodowany b y t w ę d r o w n y, ruch pośród zmieniających się dekoracji. Żernicki stale idzie przez pogorzeliska i rumowiska, stale wraca do miejsc, które już widział, w których już doświadczał inicjacji i które zraniły jego wrażliwość. Przygodnie spotkanemu włóczędze, przyjacielowi, bohaterowi ostatnich bachanalii tłumaczy:
Zrozum, ja stamtąd wracam, gdzie niewielu wyruszyć ma ochotę.
Z piachów Mezopotamii inną uparłem się odnaleźć drogę.
Poza praw zapisanych wstydliwą kurtyną,
poza nadętym cnót naszych proscenium
chciałbym być jednoczesnym i bez winy
z tym wszystkim, co we mnie, ze mnie i ze mną.
Poeta podkreśla i n n o ś ć swojej wędrówki. Wszak nie szedł on utartymi szlakami – zmierzał poprzez krainy, w których wędrowiec budzi zdziwienie niczym piękny ptak pojawiający się w zasięgu oczu. Szedł w bólu i spiekocie, towarzyszyły mu lęk, postacie w maskach, hybrydy jaźni i cienie umarłych. Tych ostatnich było coraz więcej i poeta pragnął uwolnić się od nich, chciał ich zgubić, pozostawić. Ale im bardziej im umykał, tym bliżej byli jego wyobraźni, im dalej majaczyły ich cienie, tym głębiej zapadały w jego wnętrze ich odbicia. W takich chwilach, w błysku autorefleksji poeta mówił: Który na próżno wyrywam się wirom po umarłych,/ który widziałem miasta w chwili jak Chusta Weroniki. Tak oto wędrówka stała się męczarnią, tak zmieniła się w ucieczkę. Ale nie ma ucieczki przed własnym losem, nie można zejść z drogi przeznaczenia – życie i śmierć każdego z nas zostały zapisane w gwiazdach, zdarzyło się i powtórzyło w setkach, tysiącach tych co przed nami, zdarzy się i powtórzy w tych co przyjdą po nas. Dopiero na gruzach upadłych cywilizacji zobaczyć można znikomość jednostkowego losu, zrozumieć można czym jest b y t, skąd idziemy. Wędrówka poety, śmiertelna wyprawa do granic bez granic, bieg po okręgu, bieg w miejscu są otwarciem przestrzeni – raną, która nigdy się nie goi. Poeta jest tego świadom, wie że jego wędrówka nie ma końca, że rany na obolałych stopach się nigdy nie zagoją, że ruch obrazów jest permanentny:
Nikt nie wie, jak długo jeszcze,
będzie szła za nami ta niedomknięta przestrzeń,
welon wlokąc ostatni, lecz już zapoznany.
Nad niejedną rozpadliną służył nam za namiot;
rozplątując krwioobieg, ciągnęliśmy po wertepach światło.
Mijaliśmy w drodze nas samych, przez zaciężnych plądrowanych.
Mijaliśmy w magistralach czasów (tabor – transport -stare palto)
pchający się na światłach niemodny nasz organizm.
Mijaliśmy martwych.
Uduszonych w szalach z siebie snutych dali.
Żernicki pisze przez cały czas jakby ten sam poetycki raport. Opowiada najbliższemu sobie czytelnikowi, spotkanemu przygodnie włóczędze, kobiecie dającej ciepło dzieje swojego wędrowania, schodzenia na manowce i ciągłego odnajdywania mijanych już punktów. Opowiada, bo tak pojmuje swoją poetycką misję. Jego pragnieniem jest mówić o osobie, o swoich porażkach i wzlotach, o chwilach uniesienia i upadku. Tylko taka poezja ma dla Żernickiego sens, tylko taka poezja wypełnia pustkę życiowych dramatów, koi ból, skleja czarne włókna rozwłóczonej biografii.
Janusz Żernicki jest poetą osobnym. Wikłany w pokoleniowe galopy, opisywany z punktu widzenia socjologii kultury jest zaprzeczeniem poety “stadnego”. Chcąc go zrozumieć trzeba słuchać uważnie jego słów, trzeba czytać z natężoną uwagą poszczególne wiersze, kolejne książki. Taka uważna lektura pozwoli odnaleźć p o e t ę – jednego z najwrażliwszych kreatorów świata, który dla wielu jest ledwie przeczuciem, a dla nielicznych rzeczywistością. Świata wolnej wyobraźni – imaginacji odsłaniającej kolejne poziomy bytu, wyobraźni rzucającej na kolana i podnoszącej z klęczek. Wtedy też stanie się zrozumiałe ostatnia skarga-prośba poety:
Wybacz mnie, który wieczność martwemu morzu zaprzysięgłeś
morzu, co “odwraca stronice brzegów”,
a księga dobiega już końca;
morzu cywilizacji jak za czasów Solona,
której co dnia słońce ostatni przesyła blask;
wszystkim odeszłym ode mnie ludziom i zwierzętom, roślinom i sprzętom,
reakcjom codziennym, formułom foremnym –
– – – wybacz za mnie, przeze mnie i dla mnie.
Uważny czytelnik wierszy Żernickiego odłoży je na półkę z przeświadczeniem, iż poprzez rytuał i komunię wyobraźni Pan wybaczy za niego, przez niego i dla niego – wybaczy w nim…
1994