Andrzej Wołosewicz – Zbędnik inteligenta –

0
217

Andrzej Wołosewicz

Zbędnik inteligenta –

 

Bogumiła WrocławskaMamy ”Rok Miłosza”. Wszyscy będą teraz zaświadczać, że poezja, Słowacki, Mickiewicz, Miłosz itd. Doceniając ten narodowy zryw, chciałem jednak zaprotestować przeciwko hucpie z jaką spotkałem się przy lekturze najnowszego dodatku do „Polityki” „Niezbędnika inteligenta +”

 

Pan Redaktor Jerzy Baczyński dostał ostatnio prestiżową i zasłużoną nagrodę. Na razie jest w porządku. Ale dalej już nie. Podejrzewam, że ktoś mu pozazdrościł i postanowił zaszkodzić robiąc.. do ogródka, nad którym Pan Baczyński czuwa. Oto w najnowszym numerze przywołanego „Niezbędnika..” ukazał się tekst Katarzyny Janowskiej „Republika niepodległych nisz” będący… ewidentnym przedrukiem je tekstu z Polityki z 2005 roku. Dla precyzji: teksty się różnią. Różnią się:

a)      zdaniem początkowym otwierającym tekst,

b)      wyboldowaniem zdania „Skąd w rodakach taki pęd do zapełniania papieru mową wiązaną?”

c)      uzupełnieniem (w tekście z 2011) zdania „Snob, który lubi być na czasie, zapamięta, przynajmniej na chwilę, nazwisko Różyckiego, laureata Nagrody Kościelskich (2004r.)” o „czy Tkaczyszyna-Dyckiego, laureata nagrody literackiej Nike (2009r.)”, co jednak świadczy, że nad testem ktoś pracował.

Ale to niewielkie zmiany, przyznacie, jak na tekst analityczny po 5 latach. Nic się nie zmieniło? Żadnych nowych nazwisk na poetyckim rynku? Nie, zmieniło się, bo

d)     do 6 wierszy dołączono 2 Tkaczyszyna-Dyckiego i z ich opisu zniknęło zdanie, że „wyboru wierszy poetów młodego pokolenia dokonał na naszą prośbę krytyk Piotr Śliwiński.” Może Śliwiński wybrałby z jakichś testów po 2005 roku, nawet tych samych autorów?

Przejdźmy do rzeczy. Nie wyzłośliwiam się, tylko krew mnie zalewa, gdy widzę, jak pod górkę mają wszyscy zainteresowani, by poezja nie zniknęła ze zbiorowej świadomości, a tu serwuje mi się odgrzany po 5 latach kotlet, nie podając, że odgrzewany. Albo ktoś liczy, że Czytelnik nie pamięta tekstu z 2005 roku (bilobil, ratunku!) i nic nie zauważy, co świadczyłoby o koszmarnym podejściu i traktowaniu pacjenta z niedowładem pamięci albo wykorzystano tekst Autorki jako zapchajdziurę. I tak źle i tak niedobrze. Jedna ze studentek kończącego się właśnie semestru przywołała słowa Churchilla, że „dyplomata to człowiek, który dwa razy zastanowi się, zanim nic nie powie.” Chcę zadedykować wszystkim, którzy maczali palce w tej niechlubnej hecy jego drobną przeróbkę: „Piszący to człowiek, który trzy razy pomyśli, zanim nic nie napisze.” U niestety ktoś napisał wypinając się na czytelnika. W otwierającej „Niezbędnik” rozmowie David Throsby mówi, że nieprzeliczalne też się liczy w życiu ludzi i społeczeństw. Liczy się, o ile jest poważnie traktowane. W wypadku tekstu Janowskiej tak potraktowane nie zostało, bo jednak między majem 2005 a styczniem 2011 warto kilka rzecz w poezji – poza Nike z 2009 roku – zauważyć. Podpowiadam niektóre z nich. Młoda Anka Kowalska, ni psycholog zaszyta w wiejskiej głuszy. Beata Szurowska z jedynym (chyba) na naszym rynku poetyckim ujęciem doświadczenia wychodzenia z anoreksji. Małgorzata Lebda, unikatowa, która po części się przebiła, bo został zauważona zupełnie niezależnie przez kilku krytyków, kilka pism i środowisk. (Na marginesie: to zdaje się być najszczęśliwsze z możliwych kryterium – być zauważonym niezależnie). Agnieszka Syska, zjawiskowa i rozsadzająca wszelkie ramy języka (choć to nie poezja lingwistyczna), „obrabiająca” m.in. bałkański kocioł czasów pogardy i rozpadu. Katarzyna Sioćko, za nazywanie której „Młodym Herbertem w spódnicy” nawet niektórzy z literackich przyjaciół patrzą na mnie krzywo, ale to moje ryzyko i biorę je na siebie, czy Beata Patrycja Klary ze swoim „Szczekaniem głodnych psów” (2010) To tylko fragment pominiętych bez dania racji. Czy to jest tak, że my krytycy spacyfikowaliśmy rynek i ci z nas, którzy mają dostęp do ucha redaktorów dostarczamy spetryfikowanej rzeczywistości? Bo jak to jest, że Jankowska pisze, iż są dwaj, którzy „czytają wszystko”? Z całym szacunkiem dla Maliszewskiego i Śliwińskiego (Maliszewskiego recenzowałem, na teksty Śliwińskiego zawsze czekam i pozostaję otwarty), nie potrafię sobie wyobrazić, że ci dwaj Potężni, jak jeden mąż odrzucili Lebdę czy Syską. Raczej te książki do nich nie dotarły. Piszę o tym nie z pretensją do nich, tylko z pretensją do Redaktorów, którym brakuje instynktu kulturowego i idą na łatwiznę, bo wiedzą, że rekomendacje Maliszewskiego i Śliwińskiego nie zejdą poniżej solidnego poziomu. Oczywiście, że nie zejdą, ale ich sieć, jak każda sieć, nie łowi ryb z całego jeziora. Inne przykłady pominięć ostatniego 5-lecia to „Ja, Faust” Leszka Żulińskiego i „Dwanaście listów” Marka Wawrzkiewicza. Tak zapatrzyliśmy się na wojnę polsko-polską w literaturze, że nic tych twórców nie może już uratować, bo stali tam, gdzie itd. Mogą pisać, ale to pisanie na Berdyczów…. Albo z drugiej flanki Wiesław Sokołowski, banita literatury zarówno pierwszego jak i drugiego a właściwie wszelkiego obiegu. Szybciej będzie zapamiętany za to, że został odznaczony przez śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego ale już nie wszyscy będą pamiętać, że za TRWANIE przy kulturze przez największe z możliwych K.  Albo Sochoń, o którym pisałem długo przed nominacją do Nike. I choć podzielam krytyczne uwagi Brudnickiego na temat tej nagrody, to jednak prestiż, rozpoznanie i estyma z nią związane są ewidentne. Do tego stopnia, że nie słyszałem, aby sam Rymkiewicz, który od pewnego czasu na dźwięk słów Agora i Michnik gotów wcielić w czyn swoje „Wieszanie” oddał był wraz z kasą swoją Nike za „Truskawki w Milanówku”, ale mogłem się nie usłyszeć tylko dlatego, że mam coraz słabszy słuch. Czy wreszcie wybitny poeta, autor słuchowisk i sztuk Zbigniew Jerzyna. Wybitny, ale cichy, choć jego wiersze krzyczą:

 

„Naród nasz bardzo lubi kamienować –

 

Komu się żywiej płomyk w oczach świeci.

Kto myśl ma śmielszą i wyprzedza słowa.

Kto sprawną ręką umie sprostać rzeczom.

Kto się za plecy drugiego nie chowa.

 

Naród nasz bardzo lubi kamienować –

 

I rzuca pętlę – ko na ścieżce stromej.

I oplwa tego – kto gwiazdy dotyka.

Najlepszą z książki gotó wyrwać stronę.

Na pewno z dachu strąci lunatyka.

 

Dopiero kiedy trup przed nami stanie…

Wtedy fanfary, werble – powitanie!”

 

 

Zbyszek zmarł dwa miesiące temu, ale poza nekrologami od przyjaciół nikt jego odejścia nie zauważył. Sam próbowałem bezskuteczne zainteresować tym smutnym wydarzeniem portal gazeta.pl. Wystarczy. A tu odgrzany kotlet. Intelektualna zgroza i horror.

Zbędny mi taki niezbędnik.

Pozostaję z poetyckim pozdrowieniem

Andrzej Wołosewicz

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko