Dariusz Tomasz Lebioda – ROZPACZ PUSTKOWIA

0
282

Dariusz Tomasz Lebioda

ROZPACZ PUSTKOWIA

 

Magda, bohaterka powieści Johna Maxwella Coetzee’go pt. W sercu kraju żyje wraz z ojcem i służbą na samotnej farmie, w Republice Południowej Afryki. Wysłuchujemy jej nostalgicznego monologu wewnętrznego, być może utrwalanego w formie pamiętnika lub nagrywanego na jakiś nośnik elektroniczny. To opowieść o nieprzystosowaniu do życia i znudzeniu nim, to protest przeciwko niczym się nie różniącym dniom i latom, a nade wszystko przeciwko światu, którego jedynym bogiem i tyranem jest jej rodzic.

Wszystko wydaje jej się fantasmagorią, jakimś dziwnym spektrum, postrzeganym w silnym rozmyciu walorowym, dającym się wyodrębnić z gam szarości i czerni tylko siłą woli i wyobraźni. Rzeczywistość miesza się tutaj z imaginacją, a realne kształty są równie dziwaczne jak wymyślone scenariusze. Narratorka stale rozważa, co by się stało, gdyby wydarzenia poszły w takim kierunku, jak w jej myślach, zastanawia się jak by postąpiła, gdyby znalazła się naprawdę w inscenizowanych w jej umyśle fabułach. Rozważa na przykład morderstwo ojca i jego nowej żony siekierą, roztrząsa kolejne fazy tego „przedsięwzięcia”, „organizuje” w wyobraźni samo zdarzenie, a potem pozbywanie się ciał, palenie skalanych krwią sprzętów itd. To jest chorobliwa natura, nie godząca się na wegetację na pustkowiu, a zarazem buntująca się przeciwko stworzonemu przez ojca światu, w którym tylko jemu wszystko wolno, jak hetmanowi w szachach, a inni są zaledwie pionkami na szachownicy zdarzeń i mają określone pole manewru. Kobieta nie akceptuje swojego wychudłego ciała, nie wierzy, że spotka kiedyś mężczyznę, który przywróci ją do normalności, a najchętniej zamknęłaby się w pokoju, gdzie leżałaby stale w ogromnym łożu. Za drzwiami tej sypialni zaczyna się świat zdrad i zbrodni, poniżania ludzkiej godności i ciężkiej katorżniczej pracy. Tam są przestrzenie zła, monotonii, takich samych wschodów i zachodów słońca, dzikich zwierząt i wszechobecnego brudu. Coetzee, który jest piewcą rozpadu i zniszczenia, pisarzem nie wahającym się w naturalistyczny sposób opisywać ludzką egzystencję, tutaj raz jeszcze pokazuje na co go stać: Co sześć dni, kiedy zbiegają się nasze cykle, jego dwu-, mój trzydniowy, zmuszeni jesteśmy poufale wypróżniać kiszki w ustępie za figowcami, w odorze naszych świeżych odchodów, bądź on w moim smrodzie, bądź ja w jego. Odsunąwszy drewnianą pokrywę kubła, staję okrakiem nad piekielną nawałą ojca, krwistą, taką, jaką muchy kochają najbardziej, pocętkowaną, jestem pewna, nie strawionym mięsem, ledwie rozdrobnionym, nim zostało przepchnięte. Tymczasem mój własny stolec (tu myślę o ojcu, w spodniach spuszczonych do kolan, z nosem zmarszczonym i zadartym najwyżej, jak to tylko możliwe, podczas gdy muchy plujki bzyczą wściekle w czarnym dole poniżej) jest ciemny, oliwkowy od żółci, zbity, zatrzymywany zbyt długo, stary, zmęczony. Dyszymy i napinamy się, podcieramy każde na swój sposób kwadratami papieru toaletowego ze sklepu – znak lepszego urodzenia – doprowadzamy ubranie do porządku i wracamy na wspaniałe wolne powietrze. Później Hendrik ma obowiązek sprawdzić kubeł i jeśli nie okaże się pusty, opróżnić go do dziury wykopanej daleko od domu, umyć i odstawić na miejsce. Nie wiem, gdzie dokładnie się opróżnia kubeł; lecz gdzieś na farmie jest dół, w którym czerwony wąż ojca i czarny córki, oplatając się nawzajem zwojami, obejmują się, śpią i gniją. W wielu powieściach południowoafrykańskiego pisarza znajdziemy podobne opisy i fragmenty, które czasem wręcz odstręczają od jego prozy czytelników. Ale przecież musimy pamiętać, że pełnią one określoną funkcję w narracji i zyskują znaczenie symboliczne, stają się rodzajem brudnego, cuchnącego, ohydnego symbolu świata, do którego należą. Dla narratorki wszystko ma podobny wymiar i trudno się dziwić, że zbliżenia ludzkie – które podgląda – mają dla niej wymiar zwierzęcych kopulacji, wszak ludzie są jak potwory, a świat za oknem i za drzwiami sypialni staje się rodzajem ciągnącego się bezkreśnie bestiarium.

 

W sercu kraju, to jedna z najlepszych powieści tego autora, dokumentująca jak łatwo przechodzi się od znudzenia, zniechęcenia i apatii do stanu życiowego delirium i stopniowej utraty kontaktu z rzeczywistością. Nie wiadomo czy opisane (opowiedziane) zdarzenia miały miejsce realnie, czy też były rodzajem kreacji, chorobliwej wizji, anihilującej ból pustej egzystencji. Narratorka mnoży okrucieństwa i świadomie rozmywa wyrazistość poszczególnych epizodów, raz jest nienawistną córką, mordującą ojca, a zaraz potem ukazuje samą siebie jako zagubione dziecko, kochające i szukające bliskości rodzica, próbujące sprowadzić pomoc, po tragicznym zdarzeniu. Jej psychika jest „rozpalona”, rozedrgana i jakby swobodnie podąża za obrazami, transformując je na użytek chwili. Nie wiemy czy dziewczyna leży stale w łóżku, czy chodzi po domostwie lub przemyka przy płocie farmy, niektóre elementy w jej relacjach sugerować też mogą, że mamy do czynienia ze snem. Tego rodzaju poetyka wpisana została w kolejne odsłony, numerowanych wpisów, jakby powstawały dzień po dniu w dziwacznej agendzie. Stale na plan pierwszy wysuwa się w nich bolesna rozpacz, nie pozwalająca normalnie żyć i otwierająca w świadomości coraz głębsze rany. Taka odosobniona farma jest miejscem niebezpiecznym dla ludzi na niej żyjących, bo wszyscy wszystko wiedzą o wszystkich i nawet najmniejszy ruch w obrębie domostwa czy zwierzęcych zagród, jest zauważany. To jest analogon więzienia, w którym nie ma krat z żelaza, ale są tego rodzaju zapory w schorowanych świadomościach, w snach i wyobrażeniach innego życia. Kto raz osiadł w takim miejscu nie szybko z niego ucieknie, raczej będzie trwał w beznadziei, wegetował tak, jak czarni służący i hodowane zwierzęta. Coetzee ukazuje ludzką świadomość w stanie bliskim obłędu, a zarazem poddaje ją różnorakim eksperymentom psychologicznym – stale wraca tutaj pytanie: jakby się zachował dany człowiek, jakie decyzje by podjął i jak poradziłby sobie z konsekwencjami swoich działań? Czy to będzie ojciec i zarządca farmy, czy jego córka, Murzyn Hendrik, pracujący w obejściach lub jego młoda żona, Klein-Anna, „puszczająca” się z ze swym białym pracodawcą, wszyscy oni poddawani są próbom i ukazywani w sytuacjach krańcowych, wymagających decyzji i opowiedzenia się za jakąś formułą istnienia. Czas narracji jest tutaj płynny i opowiadająca dziewczyna, stale nagina go do określonej sytuacji – szybko zmienia przedziały wiekowe i raz jest dzieckiem, a kiedy indziej szukającą partnera dorosłą kobietą. Pozwala to na ukazywanie zaborczego i bezwzględnego ojca z różnych punktów widzenia i prowokuje nowe chorobliwe modulacje. Tak wyłania się z mroku niedopowiedzeń i wyrazistych uściśleń postać mająca wszelkie cechy szamana, kacyka, ale też i wyrachowanego dewianta seksualnego, skradającego się do ofiary z chytrością węża. To on daje Hendrikowi butelkę brandy i czeka, aż Murzyn upije się na umór, położy pod drzewem, a wtedy on będzie mógł przemknąć do jego młodej żony i oddać się z nią uciechom cielesnym. Wymowne przesunięcie akcentów, nieodłączne rozmycie realiów, znowu jednak każe się zastanawiać, czy mamy do czynienia ze snem, majakami nocnymi dziewczyny, czy z chorobliwą jawą? Z powieści tej wyłania się obraz pustkowia, przerażającego w swej sile niszczącej i odrealniającej świat. Wszystko wszakże tutaj jest ustalone – te same kontury wzgórz i dalekiego horyzontu, te same rośliny, trzymające się blisko ogrodzenia szakale i hieny, a nade wszystko ludzie snujący się jak opary, mijający się stale i szukający chwilowych potwierdzeń, że ich istnienie jest realne. To jest perspektywa egzystencjalna i pośmiertna zarazem, a kolejne zdarzenia, sny, majaki, potwierdzają tylko, że niczego nie da się utwierdzić, niczego zatrzymać i niczego doświadczyć. Nie można uchwycić chwil, w ich istocie i pełni, bo przy każdej próbie tego rodzaju, okaże się, że jest tylko przeszłość i przyszłość, a „teraz” tak naprawdę nie istnieje.

Magda inscenizuje w swojej wyobraźni kolejne morderstwo ojca, strzela do niego ze sztucera i karze go w ten sposób za seksualne kontakty z żoną Hendrika. Potem opisuje w najdrobniejszych szczegółach usuwanie śladów zbrodni, mycie trupa w wannie i walkę o wepchnięcie go do jamy po jeżozwierzu, tuż przy grobie jakiegoś innego członka jej rodu. Osiągnięciem Coetzee jest zastosowanie narracji krzyżowej, która przecina się w świadomości narratorki i czytelnika – z jednej strony jest świat ojca, istniejący i mający swoje prawa, ze strony drugiej potencjalna rzeczywistość Magdy, która odsłaniana jest stopniowo i znakomicie imituje realia, rozmywa rozlegle przestrzenie fantazji, dewiacyjnej wyobraźni i mrocznego snu. Ten horror opisywany jest z wykorzystaniem narzędzi literatury realistycznej i tylko czytelnik może weryfikować realność kolejnych artefaktów. Chodzi tutaj o zanegowanie samego siebie, o zniesienie aktu urodzin i przynależności do tej samej, co ojciec, przestrzeni genetycznej. Oto jaką prośbę artykułuje ta chora z samotności kobieta, oto jak siebie widzi:  Pozwól mi unicestwić się w tobie i wyłonić po raz drugi jako ktoś czysty i nowy, jako słodka rybka, ładny niemowlak, roześmiany szkrab, szczęśliwie dziecko, wesoła dziewczyna, zarumieniona oblubienica, kochająca żona, łagodna matka należąca do historii z początkiem i końcem, w miasteczku z miłymi sąsiadami, kotem na wycieraczce, geranium na parapecie i wyrozumiałym słońcem! Byłam jedną wielka pomyłką! Pomiędzy tyloma białymi rybkami pływała jedna czarna, i właśnie tę czarną wybrano, żeby stała się mną. Nie byłam siostrą dla żadnej z nich, byłam uosobieniem złego losu, rekinem, młodym czarnym rekinem. Czemu go nie rozpoznałeś i nie poderżnąłeś mu gardła? Co z ciebie za litościwy ojciec, ty, który nigdy się o mnie nie troszczyłeś, tylko posłałeś w świat jako potwora? Zmiażdż mnie, pochłoń, unicestwij, zanim będzie za późno! Wymaż mnie do czysta, wymaż również tych szepczących obserwatorów i ten dom w samym sercu pustki, pozwól mi spróbować od nowa w cywilizowanym otoczeniu! W prozie Coetzee’go jest wiele takich porażających miejsc, w których jeden obraz (ów czarny rekin pośród białych ryb), staje się nośnikiem wielkich narracji i pozostaje długo w świadomości czytelnika. Określenie serce pustki, odnosi się do farmy i jej zagubienia pośród południowoafrykańskiego interioru, ale też – w wymiarze symbolicznym – zaczyna się w psychice tej kobiety. Wielu prozaików próbowało wniknąć w naturę kobiety i opisać ją, wielu imitowało jej kruchą świadomość i zmieniało płeć w obrębie relacji. Tutaj, gdzie za każdymi drzwiami czai się jakiś koszmar, imitacja psychiki kobiecej wypadła znakomicie, wręcz niewiarygodnie, jakby to opisała ją sama bohaterka powieści, jakby autor znał najgłębsze tajnie kobiecego ego. Szczególnie widać to w imitacjach erotycznych pragnień Magdy, która chciałaby obcować w łóżku z młodą Anną-Klein, jak i z jej mężem. Podtekst seksualny i podkreślenie erotycznej natury bytów, obecne są prawie we wszystkich dziełach tego noblisty, ale też mają one wskazywać, że dewiacyjność związków międzyludzkich zaczyna się w świadomości osób boleśnie doświadczonych brakiem lub utratą uczucia. Kobieta, która jest starą panną i zarazem dziewicą, fantazjuje na temat swoich zbliżeń z czarnym pracownikiem rolnym i przedstawia to tak, jakby pragnęła powtarzających się gwałtów. Sex kojarzy jej się z bólem, ale szybko też pojawia się pragnienie jak najczęstszego obcowania z Hendrikiem i zgoda na jego szorstkość, brak delikatności i męską chęć dominacji nad partnerką. Narratorka konstruuje w swojej psychice potencjalne sytuacje łóżkowe, w których jakby obserwuje samą siebie i pragnie znaleźć odpowiedź na pytanie o sens egzystencji i ludzkich odruchów.

W końcu pojawiają się u niej stany, które określić możemy jako deliryczne, ekstatyczne lub paranoiczne, a w jej umyśle zaczynają rodzić się bolesne oskarżenia: Nie jestem tylko jedną z białych, ja jestem ja! Ja to ja, nie jacyś tam ludzie. Dlaczego to ja mam płacić za cudze grzechy? Sam wiesz, jak żyję na farmie, zupełnie poza ludzkością! Wiesz, kim jestem, nie muszę ci mówić! Wiesz, jak mnie nazywają: wiedźma z Agterplaas! Ta kobieta sama wyobcowała się ze społeczeństwa i skazała na wegetacje pośród pustkowia, a było to możliwe tylko za sprawą emigracji wewnętrznej i stworzenia w sobie nowych światów alternatywnych. Bytując w nich i coraz dramatyczniej modyfikując zdarzenia, dotarła  Magda do takiego punktu, z którego nie ma już powrotu, balansując na granicy choroby umysłowej, przechyliła się w końcu ku nierzeczywistości i zatraciła sens egzystencji pośród innych ludzi. Świat wydał się jej upiornym miejscem, gdzie mają prawo bytu tylko istoty zranione i rozmyślające o samobójstwie, o zbrodni i o fachowym pozbywaniu się ciał. To rzeczywistość utraty ludzkich cech i ściśle ukierunkowanej świadomości, to nieustannie artykułowane oskarżenia i żale: Nie jestem zasadą, regułą dyskursywną, maszyną osadzoną przez istotę z innej planety na tej opustoszałej ziemi pod Krzyżem Południa, aby tu płodzić arbitralne opinie dzień za dniem, noc po nocy, przeliczając je, w miarę jak ich przybywa, póki wreszcie się nie wyczerpię. Potrzebuję czegoś więcej niż tylko kamyków do przestawiania, pokoi do sprzątania, mebli do przesuwania z miejsca na miejsce; potrzebuję ludzi, z którymi mogłabym rozmawiać, braci i sióstr bądź też ojców i matek, potrzebuję historii i kultury, nadziei i pragnień, potrzebuję etyki i teologii – żeby nie wspomnieć już o jedzeniu i piciu – a dopiero wtedy będę szczęśliwa. Ale nawet w tych żalach, prośbach i zapewnieniach jest fałsz, bo tak naprawdę Magda nie potrzebuje niczego, chce wegetować, trwać pośród wyschłych traw i opuszczonych domostw, pragnie zaprzeczyć samej sobie – córce człowieka, którego chciałaby zamordować, chce przeciwstawić się „czarownicy”, której lękają się czarni służący i która jest wielką zagadką egzystencjalną dla niej samej. Nie rozumie czemu ma służyć jej życie i co musi się w nim zmienić, by uwierzyła w siebie i w innych ludzi – nie wie czy jej fantazje są prawdziwym bytem, czy może żyje w jakiejś matni, do której wtrącił ją ktoś dawno temu, może zaraz po urodzeniu, a może po śmierci matki. Brakuje jej wszystkiego, ciepła, miłości, sexu, bliskości innych ludzi i interaktywnego wchodzenia w życie, ale też chowa się w swoim ponurym pokoju i zagłębia się w coraz bardziej splątane i mroczne scenariusze rozwoju zdarzeń. Jeśli zabiłaby ojca – rozmyśla – mogliby przyjść jacyś ludzie, pytać o niego, a w końcu pojawiłaby się policja i być może wszystko by się wydało. Ale jak by się wtedy zachowała, czy wyszłaby naprzeciw wyzwaniom życia w więzieniu, pośród ulicznic i innych morderczyń, w brudzie, smrodzie i udręczeniu. Czy jej psychika wytrzymałaby takie obciążenia i czy wtedy czułaby się spełniona, wreszcie osadzona trwale w jakimś miejscu i będąca w jakiejś roli. Coetzee – tworząc tę skomplikowaną narrację dwudzielną – eksperymentuje na ludzkiej jaźni, rozważa jak zachowałby się człowiek w sytuacji ekstremalnej, co by robił, jakie decyzje podejmował. Magda przecież przez cały czas siedzi na tarasie z ojcem, otula go kocem i przyrządza mu pożywny bulion, od czasu do czasu zmienia mu pieluchę, myje go i pielęgnuje, dba o to by oddychał świeżym powietrzem i korzystał z dobrodziejstw promieni słonecznych. Nagle czytelnik zauważa, że minęło wiele czasu, nastąpiło ogromne przyspieszenie akcji i u końca powieści wciąż niewiadomo czy mieliśmy do czynienia ze retrospekcją, z marzeniami, z dewiacyjnymi fantazjami, czy wkroczyliśmy w rzeczywistość alternatywną, a może po prostu dane nam było zagłębić się w mroki snów tej kobiety. Tak charakterystyczne dla tego pisarza rozmycia walorowe, tutaj wspaniale imitują tragizm rzeczywistości ludzkiej, przydają głębi metaforycznej i stają się samą istotą życia, w którym niczego nie można utrwalić i niczego być pewnym. Kochająca córka, może nosić w sobie plany okrutnych zbrodni, czarny służący może fantazjować o gwałtach na niej, a jego żona, z kolei, może prowadzić niebezpieczną grę z właścicielem farmy i dla pieniędzy i prezentów chodzić z nim do łóżka. Wszystko to wszakże potencjalność, wszystko to chwilowość i nieokreśloność, wszystko to mroczna wizja, w której przez przypadek czasami się znajdujemy, wszystko to horror, który się nie wydarzy i życie, które od samego początku było pełną grozy makabreską, porażką w samej swej istocie i niespełnieniu. Tylko ono daje się potwierdzić i odnotować w pamięci i tylko mroczna konfabulacja może być dla niego przeciwwagą i choć na chwile łagodzić rozpacz, oddalać odczucie wewnętrznego i zewnętrznego pustkowia.

___________

J. M. Coetzee, W sercu kraju, przeł. M. Konikowska, Wydawnictwo Znak, Kraków 2004, s. 190.     

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko