Stefan Jurkowski
Kultura – Isaura…
W Polsce kulturę traktuje się trochę, jak Isaurę: można się nią pochwalić w salonie, ale na co dzień traktuje się ją jak niewolnicę, zwykłe popychadło. Kiedy ostatnio planowano zmianę rządu, wymieniano kandydatów na najróżniejszych ministrów. Oficjalnie zaś nie było kandydata na ministra kultury i sztuki. Oficjalnie, bo jakieś tam mniej lub bardziej prawdziwe pogłoski dało się tu i ówdzie słyszeć.
W polskiej praktyce okazywało się przez lata, że kiedy trzeba było zaspokoić ambicje jakiegoś nieudacznika z określonego klucza partyjnego, dawano mu tekę ministra kultury. Można chyba stwierdzić, że od zamierzchłych czasów Józefa Tejchmy nie mieliśmy dotąd kierownika tego resortu z prawdziwego zdarzenia. Dodajmy, ponad politycznego, nie wyróżniającego żadnych środowisk, ani ugrupowań. Nie dzielącego twórców według polityki i ideologii na „lepszych” i „gorszych”.
W najgorszej sytuacji znalazło się podzielone środowisko pisarzy.
Poezja, literatura, nigdy nie była sztuką masową. Ale w warunkach rynkowych została właściwie skazana na niebyt. Nie może liczyć na odpowiednią promocję, bo nie opłaca się inwestować w coś, choćby wartościowego, co nie da wielkich pieniędzy. Do dziś nie jest reprezentowana w telewizji, ponieważ decydenci twierdzą, że to nie będzie miało masowej oglądalności, a zatem odbije się to na ilości reklam w danym czasie antenowym. Oczywiście, chodzi tu o pełny obraz współczesnego piśmiennictwa polskiego, a nie o jej wybiórcze, niewielkie fragmenty. Telewizji nie ma na imprezach literackich takich jak Warszawska Jesień Poezji, Światowy Dzień Poezji pod auspicjami UNESCO, czy Międzynarodowy Listopad Poetycki. Jeśli jest obecna na jakichś imprezach, to znowu kieruje się kluczem politycznym lub koteryjnym, a i to relacje bywają zdawkowe. To wszystko odbija się na ogólnym obrazie literatury polskiej, który to obraz jest haniebnie okrojony, sprowadza się do kilku autorów, którym w mniej lub bardziej sztuczny sposób napędzono rozgłos. Z drugiej strony obłudnie narzeka się na brak czytelnictwa (mówią o nim zresztą statystyki), Ale też nie robi się nic, by książkę – i to w szerokim zakresie – spopularyzować. Pamiętajmy, że książka jest bardzo droga, a nasze społeczeństwo biedne. A jeśli w dodatku będą rosnąć ceny papieru i usług poligraficznych, do tego ktoś wpadnie na pomysł podwyższenia podatku vat, to literatura znajdzie się w sytuacji jeszcze bardziej dramatycznej. Opustoszeją księgarnie, gdzie na półkach będzie stała wyłącznie szmira.
Istnieje przekonanie, że nie ma prasy literackiej. Ona jest, ale ma si9łą rzeczy charakter środowiskowy. Choć rozsyłana po całym kraju, nie trafia do punktów sprzedaży, ale przede wszystkim do konkretnych osób. Wymieńmy choćby tylko„Autograf”, „Akant”, „Gazetę Kulturalną”, „Poezję Dzisiaj”… Trzeba przyznać, że pisma te stają się coraz lepsze, sukcesywnie podnoszą poprzeczkę. Ale wydawane są często z wielkim wysiłkiem ich twórców i zarazem redaktorów naczelnych, jak Andrzej K. Waśkiewicz, Andrzej Dębkowski, Aleksander Nawrocki, Stefan Pastuszewski, Jolanta Baziak, i wielu innych. Niestety, kultura nie od dziś została zepchnięta na margines, pisma o profilu artystycznym są biedne. A przecież to one mają niebagatelne znaczenie w propagowaniu kultury. W Polsce, co zakrawa na skandal albo świadomą dywersję, nie ma dużego, opiniotwórczego pisma zajmującego się w szerokim zakresie kulturą!
Trzeba też powiedzieć o dystrybucji książki. Jest ona skandaliczna, a właściwie jej nie ma. Wielu wydawców, tych biorących pieniądze od autorów, oddaje im cały nakład i umywa ręce. Nikt nie jest w stanie sprawdzić rzeczywistego nakładu oraz jego losów.
Jest rzeczą wiadomą, potwierdzoną praktycznie w innych krajach, że bez odpowiedniej promocji książka nie istnieje. U nas brak zaangażowania kapitału w promocję przekreśla sukces książki, także kasowy. Po prostu akurat na to nie ma pieniędzy, a edytorzy wydający literaturę piękną, poezję, prozę, eseistykę, mogą być tylko filantropami we własnym zakresie, choć najczęściej ich nie stać na taką filantropię. Należałoby więc pomyśleć o wspieraniu wydawców, rekompensowaniu im kosztów wydawania ambitnych książek. Tylko kto ma to zrobić, skoro według ministerstwa lepiej jest przeznaczać pieniądze na rozwalanie pomników i inne głupstwa, niż na książkę, film, teatr, popularyzację sztuki w ogóle.
W dobie internetu istnieje jeszcze inna, darmowa forma promocji, polegająca na rozsyłaniu do redakcji, krytyków literackich, dziennikarzy fragmentów książki, która ma się właśnie ukazać. Umożliwia to zapoznanie się z nią, napisanie wzmianki lub nawet krótkiej recenzji już w dniu ukazania się danej pozycji. Jest to praktyka powszechnie stosowana w innych krajach, u nas praktycznie nieznana. Oczywiście, nie przyniesie to w każdym przypadku oszałamiających sukcesów, ale kropla drąży skałę. Ponieważ nic nie kosztuje, warto to praktykować, nawet gdyby pożądane efekty miały wystąpić dopiero za kilka lat.
Hurtownie niechętnie przyjmują literaturę piękną, bo też i księgarnie jej nie biorą. Tak więc brak zbytu powoduje zastój, ponieważ nie ma centralnej dystrybucji, a tylko od dobrej woli wydawcy zależy, czy książka trafi do czytelnika. Wydawca powinien troszczyć się o dystrybucję, urządzać promocje książki, ale na to powinny się znaleźć jakieś fundusze, z których dofinansowywano by podobne imprezy oraz hurtowników przyjmujących literaturę piękną. Brak książki w hurtowni, to jej nieobecność w księgarni. A ponieważ na takiej książce hurtownik nie zarabia, nie dziwmy się, że nie chce jej brać od wydawcy. Trzeba go więc do tego zmotywować. Mówimy cały czas o sytuacji rynkowej, a w gruncie rzeczy ten rynek jest u nas ciężko chory, a może nie ma go wcale.
Pisarz, wydawca, hurtownik, księgarz, bibliotekarz nie mają dzisiaj żadnego oparcia. Ani w tak zwanym ministerstwie kultury, ani też w innych instytucjach. To wina długotrwałej indolencji naszych ministrów, ale także i całej infrastruktury ekonomicznej, podatkowej, w której działają pisarze, wydawcy, biznesmeni. Po prostu brak u nas praw rynkowych. W innych krajach wydawcy dostają granty, wspomagają ich rozmaite fundacje, a także fundusze państwowe. Autorzy nie płacą za wydawanie, a sami dostają honoraria za książki. Nakład, choć nie jest podawany w książce do publicznej wiadomości, znany jest autorowi i ludziom profesjonalnie zainteresowanym książką. U nas sam diabeł nie wie, ile egzemplarzy faktycznie zostało odbitych. Jest to prosta droga do rozmaitych przekrętów, najczęściej kosztem autora.
To wszystko są problemy, którymi wreszcie musi się poważnie zająć resort kultury. Czy coś się w tej mierze polepszy? Tyle już było obietnic, że uwierzyć wprost trudno. Ale może kiedyś – wszak „życie, życie jest nowelą” – odmieni się sytuacja Isaury…
Stefan Jurkowski