Stefan Jurkowski
Pisarzu, powieś się!
Poeta przynosi do wydawnictwa propozycję książki, po pewnym czasie (niekiedy rzeczywiście dosyć długim) otrzymuje umowę i honorarium, od 10 do 25 zł za linijkę wiersza. Tom wierszy powinien najmniej mieć jeden arkusz, a więc 700 linijek. Łatwo obliczyć… To brzmi dzisiaj jak bajka, ale kiedyś tak było. O prozie już nie wspominam. Oczywiście nigdy nie wydawano dużo, była ostra selekcja redakcyjna, w rocznych planach wydawniczych mieściło się niewiele pozycji, a proces produkcyjny bywał niezmiernie długi.
Pisarze mieli do dyspozycji prasę literacką, co jakiś czas autor miał szansę opublikować utwory w piśmie ogólnopolskim, za co również otrzymywał honorarium. Niektórzy mogli żyć wyłącznie z pióra, zwłaszcza prozaicy, ale i niektórzy poeci, jak np. Jerzy Harasymowicz.
O ile niegdyś dotowano wydawnictwa, prasę literacką, starano sie przynajmniej sprawiać wrażenie, że władzom zależy na literaturze i pisarzach, o tyle dzisiaj środowisko literackie znalazło się w zapaści z powodów czysto ekonomicznych.
Od razu też spadła ranga i prestiż zawodu pisarza.
Czy więc dzisiaj można w ogóle mówić o zawodzie pisarza? Termin „pisarz profesjonalny” ma obecnie znaczenie raczej wartościujące: to ktoś, kto uprawia twórczość na wysokim poziomie artystycznym. Ale przecież „zawód”, to źródło utrzymania. Czy możemy sobie wyobrazić np. lekarza, który pracuje – dajmy na to – jako nauczyciel – a po tak zwanych „godzinach” zajmuje się leczeniem? Pisarze nagminnie znajdują się w takiej sytuacji, że muszą zarabiać na życie inaczej, zasadniczą sprawę czyli twórczość spychając siłą rzeczy na margines. Oczywiście, nie zawsze i nie każdy mógł żyć z twórczości (nawet tacy poeci jak choćby w swoim czasie Czernik czy Leśmian), ale przecież ich ranga poetycka rosła w miarę rozwoju artystycznej osobowości i rozgłosu. Twórczość ich znajdowała się w centrum zainteresowania krytyki, której dzisiaj brak.
Poezja, literatura, nigdy nie była sztuką masową. Ale w warunkach rynkowych została właściwie skazana na niebyt. To, co nie przynosi wielkiego zysku staje się po prostu niepotrzebne. Nie może liczyć na odpowiednią promocję, bo nie opłaca się inwestować w coś, choćby wartościowego, co nie da wielkich pieniędzy. Literatura nie jest reprezentowana np. w telewizji, ponieważ decydenci twierdzą, że to nie będzie miało masowej oglądalności, a zatem odbije się to na ilości reklam w danym czasie antenowym. Telewizji nie ma na imprezach literackich takich jak Warszawska Jesień Poezji czy Międzynarodowy Listopad Poetycki. Jeśli jest obecna na jakichś imprezach, to raczej kieruje się wtedy kluczem politycznym lub koteryjnym, a i to relacje bywają zdawkowe. Tak więc pisarz należący do Związku Literatów Polskich ma zerowe szanse, by zaistnieć medialnie. Chyba, żeby się powiesił na drzwiach MKiDN. Ale i to wątpliwe. To wszystko odbija się na ogólnym obrazie literatury polskiej, który to obraz jest haniebnie okrojony, sprowadza się do kilku autorów, którym w mniej lub bardziej sztuczny sposób napędzono rozgłos. Ktoś, kto nie zna środowiska, może odnieść wrażenie (a za sto lat może to być mniemanie powszechne), że w dzisiejszych czasach nie było żadnej literatury, tylko nobliści i Pilch z Grocholą do towarzystwa.
To wszystko doprowadziło do zapaści i spauperyzowania pisarzy, zwłaszcza starych, którzy żyją niekiedy w warunkach urągających podstawowym zasadom bytowym.
Jak więc w takich warunkach uprawiać zawód pisarza? Dziś, ażeby wydać książkę, trzeba wydawcy zapłacić. Koszt wydania tomu wierszy kształtuje się mniej więcej od dwóch tysięcy złotych wzwyż. Może nie są to wielkie sumy, ale dla niektórych poetów nieosiągalne. Rzadko się zdarzają tacy wydawcy-mecenasi jak choćby Adam Marszałek czy Piotr Morawicz właściciel Wydawnictwa Astra z Łodzi, którzy rozumieją sytuację pisarzy i wiedzą, że tworzą oni literaturę niszową, niskonakładową, którą trzeba wspierać, a zarabia się na nią wydając inne, „kasowe” pozycje”. Dzięki taki nielicznym wydawcom wielu pisarzy może dalej istnieć na rynku wydawniczym. Aby uprawiać zawód pisarza, trzeba po prostu w miarę regularnie wydawać książki. Tymczasem wydają je ci, którzy mają więcej pieniędzy niż talentu. Po prostu produkują tomy własnym sumptem, nie muszą nawet mieć wydawcy, tylko drukarza, który nie wnika w zawartość książki. Inkasuje, oddaje nakład autorowi, a ten rozprowadza ją, gdzie tylko się da, niekiedy wykazując w tym niezwykłą operatywność. To psuje rynek, psuje opinię o środowisku, powoduje, że uznani autorzy muszą przedzierać się przez gąszcz grafomanii, która pcha się, gdzie tylko się da, także do ZLP.
Mówi się, że nie ma prasy literackiej. Ona istnieje, ale ma charakter środowiskowy. Choć rozsyłana jest po całym kraju, to nie do punktów sprzedaży, ale przede wszystkim do konkretnych osób. A co istotniejsze dla uprawiającego zawód pisarza – autorzy nie otrzymują honorariów. A więc znowu sprawa zarobku, wynagrodzenia za pracę staje się mitem. Pozostaje jedynie satysfakcja, i to ona stała się głównym motorem i motywacją pisania do takich periodyków jak choćby „Autograf”, „Akant”, „Gazeta Kulturalna”, „Poezja Dzisiaj” i innych. Trzeba przyznać, że pisma te staja się coraz lepsze, sukcesywnie podnoszą poprzeczkę. Tak więc uprawianie zawodu pisarza, poety, krytyka ogranicza się do istnienia na łamach podobnych pism, nie dając autorom w zamian żadnego materialnego zaplecza w postaci honorariów, nie mówiąc już o etacie w takim pismie, bo etatów po prostu nie ma. Pisma te wydawane są często z wielkim wysiłkiem ich twórców i zarazem redaktorów naczelnych, jak Andrzej K. Waśkiewicz, Andrzej Dębkowski, Aleksander Nawrocki i wielu innych.
Innym sposobem zaistnienia są portale internetowe. Jest ich wiele, a ich poziom bywa bardzo zróżnicowany. Pisarz profesjonalny, zawodowy nie może stawać w szranki z nie przesadnie zdolnymi młokosami i amatorami. Właśnie teraz staramy się stworzyć taki portal Związku Literatów Polskich, który nie uwłaczałby godności zawodowej naszych twórców, dawał szansę młodym oraz tym wszystkim, których tak łatwo zepchnięto na margines w ostatnich kilkunastu latach. Myślę tu przede wszystkim o naszych związkowych kolegach z pokolenia Współczesności, Orientacji Hybrydy oraz ich rówieśników, twórców znaczących i wybitnych. Ale tu również chodzi o samą satysfakcję z publikowania utworów i przypominania swego nazwiska. Wszystko to bowiem odbywa sie za darmo.
Tak więc zawód pisarza w warunkach rynkowych sprowadzono do czystego amatorstwa. Został wyparty przez sztukę masową, która przynosi kolosalne zyski autorom i realizatorom najrozmaitszych imprez raczej o poziomie cyrkowym, a nie artystycznym. Zresztą inne dziedziny sztuki pozwalają autorom na życie godniejsze. Leszek Żuliński kiedyś w jednym ze swych felietonów słusznie powiedział, że nie widzi powodu, dla którego autor nawet krótkiego filmu czy tekstu piosenki ma dostawać niewspółmiernie więcej pieniędzy niż poeta, który napisał znakomity wiersz. Jakoś tak się przyjęło, że za pisanie płacić nie potrzeba. To prawda, że kultura została zepchnięta na margines, pisma są biedne, ale nawet takie, które jeszcze płacą – płacą symbolicznie. Za porządną analityczną recenzję w „Twórczości”, „Akcencie” czy „Dziś” dostaje się niewiele ponad sto złotych. Ale za opowiadanko dla gospodyń domowych w prasie kolorowej już dużo więcej, bo to właśnie masowe.
Czy więc można uprawiać zawód bez rekompensaty materialnej? Czy zawód pisarza nie został sprowadzony do zwykłego, nieszkodliwego hobby? Jak długo literatura polska ma być tworzona właśnie przez hobbystów? Jakie perspektywy mają młodzi, którzy chcą poświęcić się pisaniu?
Co więc robić? Łatwo konstatować i łatwo narzekać. Trzeba się chyba pogodzić z sytuacją. Mierzyć nie tyle siły, ile portfele na zamiary. Tylko, że na ogół pisarze nie mają umiejętności biznesmenów. Jeśli papier będzie drożał, usługi poligraficzne pójdą w górę, do tego ktoś wpadnie na pomysł podwyższenia podatku vat, to pisarze skazani na finansowanie własnej twórczości znajdą się w sytuacji jeszcze bardziej dramatycznej Zapełnią się ich szuflady (jeśli twórcy do tego czasu z głodu nie pomrą), opustoszeją księgarnie, gdzie na półkach będzie stała wyłącznie szmira.
Kto w takiej sytuacji przyjdzie do zawodu? Czy kilkudziesięciu emerytów-amatorów zdoła tę lukę wypełnić? Kto z młodych zdolnych zdecyduje się całe swoje życie podporządkować pisaniu, co jest warunkiem (choć nie gwarancją) osiągnięcia profesjonalizmu?
Mówiąc o warunkach uprawiania zawodu pisarza trzeba też wrócić do wspomnianego na początku problemu dystrybucji książki. Jest ona skandaliczna, a właściwie jej nie ma. Wielu wydawców, tych biorących pieniądze od wydawców, oddaje autorom cały nakład i umywa ręce. Inni podpisują umowę, ale nikt nie jest w stanie sprawdzić rzeczywistego nakładu oraz jego losów.
Jest rzeczą wiadomą, potwierdzoną praktycznie w innych krajach, że bez odpowiedniej promocji książka nie istnieje. U nas brak zaangażowania kapitału w promocję przekreśla sukces książki, także kasowy. Po prostu nie ma na to pieniędzy, a edytorzy wydający literaturę piękną, poezję, prozę, eseistykę, mogą być filantropami we własnym zakresie, choć najczęściej ich nie stać na taka filantropię. Trzeba by pomyśleć o wspieraniu takich wydawców, rekompensowaniu im kosztów wydawania podobnych książek. Tylko kto ma o tym pomyśleć, skoro według ministerstwa lepiej jest przeznaczyć pieniądze na rozwalania pomników i inne głupstwa, niż na książkę.
W dobie internetu istnieje jeszcze inna, darmowa forma promocji. To rozsyłanie do redakcji, krytyków literackich, dziennikarzy fragmentów książki, która ma się właśnie ukazać. Umożliwia to zapoznanie się z książką, napisanie wzmianki lub nawet krótkiej recenzji już w dniu ukazania się danej pozycji. Jest to praktyka powszechnie stosowana w innych krajach, u nas praktycznie nieznana. Oczywiście, nie przyniesie to w każdym przypadku oszałamiających sukcesów, ale kropla drąży skałę. Ponieważ nic nie kosztuje, warto to praktykować, nawet gdyby pożądane efekty miały wystąpić za kilka lat.
Hurtownie niechętnie przyjmują literaturę piękną, bo też i księgarnie jej nie biorą. Tak więc brak zbytu powoduje zastój. Ponieważ nie ma centralnej dystrybucji, tylko od dobrej woli wydawcy zależy, czy książka trafi do czytelnika, czy zdoła sie przebić. Nie każdy, tak jak choćby Adam Marszałek, troszczy się o dystrybucję, urządza promocje książki z autora i swoim osobistym udziałem. I tu znowu powinny się znaleźć jakieś fundusze, z których dofinansowywano by hurtowników przyjmujących literaturę piękną. Brak książki w hurtowni, to jej nieobecność w księgarni. A ponieważ na takiej książce hurtownik nie zarabia, leży ona na półkach, nie dziwmy się, że nie chce jej brać. Trzeba go do tego zmotywować. Tylko kto ma to zrobić? A z drugiej strony nawet ta niskonakładowa książka też jest towarem, i można na niej trochę zarobić, przynajmniej tak, by wypłacać autorowi jakieś honorarium bądź tantiemy od sprzedaży. Mówimy cały czas o sytuacji rynkowej, a w gruncie rzeczy ten rynek jest u nas ciężko chory, a może nie ma go wcale.
Jeszcze inną sprawą jest problem stypendiów literackich, których jest niewspółmiernie mało do potrzeb. Pisarz, wydawca, hurtownik, księgarz, bibliotekarz dzisiaj nie mają żadnego oparcia ani w ministerstwie kultury, ani też w innych instytucjach. Ważniejsze jest bowiem burzenie niesłusznych pomników niż sprawy socjalno-bytowe i ranga zawodu pisarza, który jest zdany wyłącznie na siebie. To wina całej infrastruktury ekonomicznej, podatkowej, w której działają pisarze, wydawcy, biznesmeni. Po prostu brak u nas praw rynkowych. W innych krajach wydawcy dostają granty, wspomagają ich rozmaite fundacje, a także fundusze państwowe. Autorzy nie płacą za wydawanie, a sami dostają honoraria za książki. Nakład, choć nie jest podawany w książce do publicznej wiadomości, znany jest autorowi i ludziom profesjonalnie zainteresowanym książką. U nas sam diabeł nie wie, ile egzemplarzy faktycznie zostało odbitych. Jest to prosta droga do rozmaitych przekrętów, najczęściej kosztem autora.
Oczywiście, dzisiejsze warunki wymagają też od pisarza pewnej aktywności. Trzeba czasami napisać coś bez honorariów, odbyć spotkanie w czynie społecznym, bo to także forma promocji. Nawet wydanie jednej czy drugiej książki za własne pieniądze. Dziś bez promocji ani rusz, nikt nam nic nie da, bo w warunkach rynkowych nic się nam nie należy. Tylko, że najczęściej z tych inwestycji i działań nic na dalszą metę nie wynika. I to jest chore i dramatyczne. Koło się zamyka – jeśli autorzy pracują w różnych miejscach na życie za głodowe pensje, a ich twórczość nie przynosi im żadnych profitów, to gdzie czas na pisanie, doskonalenie warsztatu, konieczne lektury, czyli na to wszystko, co jest konieczne do uprawiania zawodu pisarza? W Stanach Zjednoczonych już po pięciu latach milczenia pisarz wypada z rynku. Czy u nas nie zaczyna się dziać podobnie – z tą tylko różnicą, że u nas zaczyna się dziać beznadziejnie.
Jednakże istnieje druga strona medalu. Obecne warunki dały lepszy dostęp do wydawnictw (pod warunkiem posiadania pieniędzy czy to własnych, czy uzyskanych od sponsora), wydatnie skrócił się proces produkcyjny; jest wiele wydawnictw, drukarni, papier kupuje się bez przydziału. Plany wydawnicze teoretycznie nie mają żadnych limitów, wszystko zależy od właściciela oficyny. Gotową książkę można trzymać w ręku już po kilku tygodniach od złożenia maszynopisu i dyskietki w wydawnictwie. Nieliczni pisarze „kasowi” i nagłośnieni np. przez „Gazetę Wyborczą” mają się całkiem dobrze, i wcale o tym nie musi przesądzać wartość ich produktów. I oni to są reprezentantami polskiej literatury na różnych, także zagranicznych forach. Wybitni pisarze, ale zrzeszeni w Związku Literatów Polskich w zasadzie nie istnieją, nikt ich nie zaprasza, nie nagradza, nie urządza spektakularnych promocji. Może trzeba wziąć sprawy w swoje ręce, szansę na to da nasze forum internetowe. Bo inaczej koło się zamyka: nie pisze się o pewnych twórcach, bo nie są nagłośnieni, ale nie są nagłośnieni, bo się o nich nie pisze. Przegrywają w tym swoistym wyścigu szczurów, i to niekoniecznie zdolnych. Może więc – to zwłaszcza pod adresem młodych – intensywniej pomyśleć o dobrej dla siebie koniunkturze? Choć śmiem twierdzić, że i w tej mierze nie wszystko wyniknie z myślenia. Po prostu żyjemy w chorym kraju, który ostatnio zapadł na nowotwór podziałów, nienawiści, a przede wszystkim złośliwej głupoty.
Podobnie jak literatura piękna nie jest sztuką masową, tak też z drugiej strony trudno uwierzyć aż w cały legion „pokrzywdzonych” geniuszy. Innych artystów produkują szkoły, do zawodów nie artystycznych co roku dołączają absolwenci rozmaitych uczelni, a pisarze przechodzą innego rodzaju selekcję. Kto wie, czy właśnie nie ostrzejszą, boleśniejszą, nie zawsze do końca sprawiedliwą. Tak więc to, że ów legion bywa pomijany nie jest jeszcze niczym dziwnym. Skandaliczne jest natomiast to, że tych kilku, kilkudziesięciu pisarzy reprezentujących wysoki poziom też jest skazanych na nieistnienie. A może oni przede wszystkim? A może należy to wszystko wpisać w ryzyko zawodowe pisarza? Oby nie okazało się na dłuższą metę zbyt wielkie.
Stefan Jurkowski