Leszek Żuliński – Pocałunki pamięci

0
352

Leszek Żuliński

Pocałunki pamięci

Marek Pieczara literaturą zajmował się „od zawsze”. Już jako studenci warszawskiej polonistyki marzyliśmy, pisząc nieudane wiersze, o sukcesie literackim, nie wiedząc wtedy jeszcze, że droga do niego czasami długa. Większość z nas szybciej zdobywała ostrogi krytycznoliterackie, to było prostsze, zwłaszcza dla młodych polonistów. Pieczara nie był tytanem aktywności, ale jego recenzje ukazywały się w wielu pismach; w latach 70. taką krytyczną dla nas „kuźnią młodych” były „Nowe Książki”, potem „zdobywaliśmy” kolejne tytuły…

Stosunkowo niedawno dowiedziałem się, że ten mój wieloletni kolega popełnił powieść. Jako „prozaik nieznany” borykał się ze znalezieniem wydawcy, no i jednak w listopadzie 2009 Nagła obecność Marka Pieczary poszła do księgarń.

A więc debiut. Klasyczny „późny debiut”! Autor skończył 60 lat; druga jego powieść nadal szuka wydawcy, trzecią pisze… ale to są pomyślne wieści… Czasami dorastamy do wyartykułowania własnej twórczości długimi latami, ale jak już ta tama się podniesie, to artystyczne potoczki łączą się – bywa – w piękny, rwący strumień. Z tego punktu widzenia pora debiutu nie ma znaczenia; wszak liczy się tylko to, co pozostanie po nas między okładkami napisanych książek.

Piszę z taką nadzieją i optymizmem o Marku, ponieważ jego Nagła obecność wzbudziła mój podziw i zazdrość. Zresztą tej książki chyba nie mógł napisać dwudziestolatek (choć w literaturze wszystko możliwe), bo w niej ogromną rolę odgrywa „perspektywa czasu” i dystans do „lat durnych, lat chmurnych”. Innymi słowy: znowu wchodzimy w świat dzieciństwa i oczyma dziecka patrzymy na świat dorosłych, a gdy już dorośniemy, zastanawiamy się, ile bagażu dźwigamy z gawry dzieciństwa. Notabene ta metoda przedstawiania świata wydała w ostatnich latach choćby tylko w polskiej prozie efekty znakomite, by wspomnieć tylko o książkach Huellego, Kuczoka, Sławińskiego czy Tryzny. Książka Pieczary przynależy do tej grupy utworów, co nie znaczy, że jest wtórna wobec nich. Nie, to osobny świat, inny, specyficzny, choć równie „zaczarowany”.

Bo to jest opowieść o tobie, o małym chłopcu, który idzie łowić ryby nad rzekę i rozmyśla, jak to jest, że dzieci stają się dorosłymi… Podczas lektury Nagłej obecności męczyło mnie pytanie, w jakim stopniu jest to powieść autobiograficzna i w jakim stopniu obecne w niej powidoki – to Węgrów (z którego autor pochodzi) i okolice? W jakim stopniu tę książkę napisały cienie jego przedwarszawskiej młodości? Chciałem rozpoznać w matce – jego Matkę, w ojcu – jego Ojca itd. Oczywiście polonistyka dobrze nauczyła nas posługiwać się kategorią fikcji literackiej, więc wiem, że weryzm prozy nie musi być „dosłowny” i odkładam cały ten problem na bok, jako drugorzędny, ale zawsze fascynuje mnie to, czego sam nie posiadam, a więc „jak to się wszystko wymyśla”?

Autor „wymyślił” (odtworzył?) świat fascynujący. Siermiężny, biedny, lichy, prowincjonalny, zapyziały świat dorastającego, wrażliwego chłopca, w którym odbija się wiele uniwersalnych problemów. Polska naszej młodości z jej dziwacznym kolorytem i pomieszanymi klimatami. PRL – z jego osobliwą „egzotyką”, chwilami ponurością, zawsze – lichością i szarością. Kulturowość lat 50-70 z całą jej przaśnością, ale i barwnością (kino, które było magiczną atrakcją, objazdowy cyrk, wesołe miasteczko…). A na tym tle kawał dobrej dywagacji egzystencjalnej i psychologicznej, cały „freudyzm dorastania”, zdziwienie odkrywanym światem, młodzieńcze inicjacje itd. Postać głównego bohatera, Witka (nazywanego tu konsekwentnie Chłopcem), bardzo prawdziwa, autentyczna, przekonująca, wzruszająca. W ogóle wszystkie postacie, nawet te zupełnie epizodyczne, bardzo wyraziste. Wszystkie epizody – mające swój sens i swoje głębokie miejsce w tym „świecie przedstawionym”. One tworzą klimat tej książki, piękny klimat, nieco balladowy, nieco liryczny, choć nie przerysowany optyką tego typu „łatwych” nastrojów. Udało się to wszystko wyczarować z tej nienazwanej osobliwości, jaką ja nazywam „darem narracji”. Piękny język, wyrafinowany, nastrojowy, poetycki, z wieloma wspaniałymi, artystycznymi skojarzeniami… Już na pierwszych stronach ten obraz drzew, które z okna pędzącego auta wyglądają jakby chwytały się za ręce… I potem nieustannie zatrzymywałem się na sformułowaniach, które we mnie wzbudzały emocje estetyczne.

Tak, Pieczara stworzył ekscytujący obraz świata, który stale umiera. I ludzi, którzy wraz ze swoim czasem płyną i odpływają. I tę elan vital, która pcha nas do życia, a potem pozostawia sam na sam z chorobą, apatią, samotnością, rezygnacją, klęską. Znakomici są „menele” z tej fabuły, rozmaite karły prowincji, ludzkie gnomy – pełnokrwiści, jacyś „ludzcy”, budzący przejęcie. Wiele wspaniałych scen i epizodów, ekspresywnych, czasami zabawnych jak ta „walka na penisy” (gdzieś w dalekim tle kojarzy się Syfon i Miętus), czasami okrutnych, jak scena pobicia małego Zygmunta… W tle także kilka „wycieczek” w historię oraz cienie nieobecnej już społeczności żydowskiej. Poetyka sepii…

Ciekawym zabiegiem narracyjnym jest zmieniający się wiek Chłopca. Raz jest on kilkuletnim chłopcem, w którymś innym miejscu fabuły ma lat dwanaście, ale nierzadko i …pięćdziesiąt (gdy przyjeżdża do miasteczka szukać swoich dawnych lat). Bohater jest nieustannie kimś z teraźniejszości i kimś z czasu minionego: Nie wiadomo, ile dokładnie lat ma Chłopiec (…), można tylko powiedzieć, że jest w wieku, kiedy nie rozróżnia się prawdy od kłamstwa, a różnica między rzeczywistością a umownością nie istnieje. I w innym miejscu: W zapadającym zmierzchu ożywały duchy przeszłości i coraz liczniejszy orszak postępował za nim krok w krok. Kiedy się obejrzał, zobaczył między innymi zasmarkanego chłopczyka, którego kiedyś pogonił na moście. Chłopczyk pokazało mu „takiego chuja”, a potem jeszcze raz i jeszcze raz, świadom bezkarności za ogromną górą czasu, jaka dzieliła go od postarzałego mężczyzny. A więc metafizyka istnieje i lekce sobie waży fizyczne ograniczenia; nie jest tylko wymysłem filozofów i kapłanów, których Chłopiec już dawno przestał czytać i słuchać (…) Pocałunki pamięci wiązały go z powrotem z miejscem, które porzucił, i pozwalały odwrócić bieg czasu.

Szczególnie w ostatnim rozdziale powieści Pieczara wspaniale zderzył narratora z bohaterem, czas rzeczywisty z czasem fikcyjnym, to jest majstersztyk kompozycyjny, fabularny, narracyjny i „filozoficzny”. Właśnie tego typu chwyty nadają tej prozie jej rozmiar i wyrafinowanie…

Mądra książka. Inspirująca, pozostawiająca czytelnika w nastroju „tkliwej zadumy” nad strumieniem żywota… Moim zdaniem, napisana perfekcyjnie. O znakomitej, niebanalnej fabule, żonglującej asynchronią chronologiczną, czyli przeskakującej „czasem powieściowym” uładzony „czas rzeczywisty” – ta mozaika ma tu głęboki sens…

Czy mamy nowego, dobrego pisarza? Moim zdaniem tak. Przyszedł na świat „po terminie”, ale może nadgoni w prozie swoje spóźnione lata?

 

Marek Pieczara Nagła obecność, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 2009, s. 144

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko