Aleksander Nawrocki
Bezradne Związki twórcze
Przed paroma dniami wróciłem z 27 Międzynarodowego Spotkania Literacko-naukowo-artystycznego KIBATEK w Turcji, w którym uczestniczyły delegacje z 16 krajów Euroazji: poetów, pisarzy, rektorów wyższych uczelni humanistycznych, krytyków literackich, przedstawicieli placówek dyplomatycznych i zespołów artystycznych z udziałem tureckich władz administracyjnych.
Impreza na najwyższym poziomie: organizacyjnym i artystycznym. W samej inauguracji wzięło udział ponad 500 osób. Polska jednoosobowa delegacja, czyli ja, została włączona do ścisłej elity: poetów, rektorów, profesorów, dyplomatów, etc. Dlaczego zaprosiliście tylko mnie? – pytam. Inne kraje reprezentuje po trzy, cztery, a nawet więcej osób. Odpowiedź. Stawiamy od lat na ludzi konkretnych, z którymi można współpracować na równych zasadach, czyli tzw. miłość w dwie strony. U nas jest głód literatury polskiej, wy też pewnie nie znacie naszej. A ty w „Poezji dzisiaj” konsekwentnie prezentujesz również twórców zagranicznych, w tym z naszego kręgu kulturowego, np. Rumiego, czyli Rzymianina z Anatolii, poety z tureckiego miasta Konya /XIII wiek/.
Wrażenia z pobytu: słońce i prawie lato na zewnątrz, słońce w sercach, atmosfera życzliwości i przyjaźni, wzajemny szacunek, profesorzy i studenci obok siebie, wiersze, wykłady i występy najlepszych zespołów. I zero bufonady.
To było moje 9 uczestnictwo w tegorocznych międzynarodowych imprezach, po Wilnie, Rydze, Twerze, Warnie, Strudze, Belgradzie, nie licząc dwóch organizowanych przez siebie: Światowego Dnia Poezji pod patronatem UNESCO oraz Festiwalu Poezji Słowiańskiej. I wszędzie, jeśli chodzi o festiwale zagraniczne, brak przedstawicieli polskich związków i stowarzyszeń twórczych. Nie tylko w tym roku. W ubiegłym w Strudze /Macedonia/ świeciłem oczami za jednego polskiego prezesa-literata. Naturalnie że nieobecnego. Zaraz powiem dlaczego?- Znasz go? /padło nazwisko w.w. Pytał Gane Todorowski, jeden z nestorów poezji macedońskiej oraz współorganizator Wieczorów Poetyckich w Strudze. Tak – odpowiedziałem. Wiesz, że tak jak wy macie swojego Kochanowskiego, nasz nazywa się Koczo Racin. Postanowiliśmy wydać jego 20 wierszy w tłumaczeniu na wszystkie języki słowiańskie. Nie mieliśmy przekładów polskich. Zaproponowaliśmy waszemu /XY/, czy by się nie zgodził przełożyć. Zgodził się i zaraz postawił warunki: dwa razy uczestnictwo, wraz ze swoją prywatną osobą towarzyszącą, w naszej imprezie. Przyjęliśmy. Zapłaciliśmy mu też z góry honorarium, dość duże i zwróciliśmy koszty podróży w dwie strony, rok po roku, chociaż tego się nie praktykuje: zapraszani goście sami opłacają swoją podróż. Na przekłady czekaliśmy i czekaliśmy. Antologię wydaliśmy w r. 2008, ale bez polskich przekładów, bo ich nie dostaliśmy. /Od siebie -To nie donos, lecz skandal/. Z podobną sytuacją spotkałem się w Rosji. Otóż pod patronatem Ministerstwa Kultury Federacji Rosji ukazały się antologie poezji wszystkich krajów słowiańskich – dwujęzyczne, na jednej stronie wiersz w języku ukraińskim, białoruskim, czeskim, etc., na drugiej po rosyjsku. Zwrócono się w tej sprawie, ponad 5 lat temu i do polskich związków twórczych z prośbą o listę naszych poetów do antologii. Do dzisiaj Twoi nie odpowiedzieli – zakomunikowali mi z wyrzutem przedstawiciele Ministerstwa Kultury Federacji Rosji, więc tylko Wy takiej antologii nie macie. Następna, podobna przygoda w Belgradzie, na Międzynarodowych Dniach Literatury. Cztery lata temu. Z ZLP przyjechała oficjalna delegacja . I na imprezę, i żeby podpisać umowę ze Stowarzyszeniem Serbskich Literatów o wzajemnej współpracy. Bezpośrednio przed podpisaniem umowy polscy delegaci zaczęli się ze sobą kłócić. Serbowie cierpliwie czekali uśmiechając się i kiwając głowami, ale po godzinie nie wytrzymali i wyszli. Umowy nie podpisano.
Z Waszymi związkami twórczymi trudno do czegoś dojść – dochodzą mnie międzynarodowe opinie, więc nie zapraszamy nikogo z nich ostatnio.
Oto dlaczego cicho o polskiej literaturze na ważnych międzynarodowych festiwalach, sesjach, kongresach, etc. Żyjemy w swoich zaściankach w przekonaniu, że wszyscy z innych krajów obowiązkowo muszą o nas wiedzieć, bo to się nam należy, mamy przecież, w naszym mniemaniu, najlepszą na świecie poezję. I dwóch Noblistów w ciągu 15 lat, a inni czekają w kolejce. A kiedy ktoś wypuści się z któregoś zaścianka w szeroki świat, to albo nie zna żadnego języka, więc chodzi nadęty że go nikt nie rozumie, albo upije się przed promocją własnej książki, bądź wymyśli równie coś genialnego.
I następna kwestia. Nasze twórcze środowiska lamentują, że nie wspiera je Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Wiadomo mi jednak, że są tam określone fundusze, z których nigdy żadne stowarzyszenie czy związek nie chcą, czy też nie umieją korzystać. Dlaczego? Bo ich naczelnicy albo o tym nie wiedzą, albo prawdopodobnie wszystko już sobie pozałatwiali, a dla kolegów starać się przecież nie ma sensu. Podobnie jest z dotacjami na organizowane imprezy. Jeśli uzbiera się kwota, powiedzmy 150 000, czy 120 000, to płacz, że impreza będzie uboga. Policzmy czy to prawda. Załóżmy tedy, że w imprezie weźmie udział 100 osób, 50 krajowych i 50 zagranicznych. Honoraria za spotkania wszyscy dostają takie same, bez podatku po 180 zł, czyli razem 18.000 zł. Dla 50 zagranicznych + ok.20 spoza W-wy trzeba zakwaterowanie: po 80 zł na osobę x 3 dni, a więc 240 zł x 70 osób = 16. 800 zł. Do tego trzeba dodać honorarium dla 2/3 artystów po przeciętnie 500 zł /tak w Warszawie Biblioteki i Domy Kultury płacą znanym artystom i to nie jest mało/. Mamy tedy kolejne 1500 zł. I jeszcze posiłki. Dla powiedzmy 70 osób, spoza Warszawy, dziennie 30 zł = 2100 zł x 3 dni = 6. 300 zł. Plus koszty organizacyjne w granicach do 5.000 zł /bardzo duże/. Kosztów podróży gościom zagranicznym się nie zwraca, a krajowym? Powiedzmy, ze dla 30 osób po 200 zł średnio = 6. 000 zł. Czyli razem: 18.000 + 16.800 + 1.500 +6.300 zł + 5.000 + 6.000 zł = 53. 600 zł. W zaokrągleniu 55. 000. I mamy podliczoną całą ogromną imprezę. Za salę nie płacimy, bo w Domu Literatury mamy własną. Za resztę tedy… No właśnie. Co zrobić z pozostałymi 65.000 zł? Ja bym przeznaczył tę kwotę na nagrody dla twórców promujących literaturę polską. Albo na jedną dla twórcy polskiego. Kwotowo byłaby blisko „Nike’. Prestiżowo? Bardzo znacząco.
Powyższe piszę jako otrzaskany w organizacji imprez i to dwóch w ciągu roku. Bez stada pomocników. Na moich imprezach są pieniężne nagrody i to niebagatelne, chociaż dotacje otrzymuję symboliczne. Podczas Światowych Dni Poezji jest Nagroda UNESCO, bez pieniędzy UNESCO, czyli dwujęzyczne wydanie książki w twardych okładkach dla Laureata. I Nagroda dla obiecującego młodego poety: zagraniczna wycieczka na 7 dni – Paryż, Londyn, Madryt, czy inne miasta. Natomiast podczas Festiwalu Poezji Słowiańskiej są trzy Nagrody, pieniężne, niemałe: dla tłumacza literatury polskiej, dla promującego literaturę polską poza granicami naszego kraju, dla młodego poety zagranicznego polskiego pochodzenia piszącego wiersze w języku polskim.
Poza tym w powyższych imprezach, za które ja jestem odpowiedzialny, biorą udział nie ludzie przypadkowi. Zawsze są goście honorowi, zasłużeni dla literatury polskiej, np. z Belgii prof. Alain van Crugten, wykładowca literatury słowiańskiej na Uniwersytecie w Brukseli i tłumacz wielotomowego wyboru utworów Witkacego. A także: Światosław Świacki z Petersburga, który przełożył znakomicie „Pana Tadeusza” na język rosyjski. Oraz: poeta egipski Ahmad Abdel Mouaty Hagazy – laureat Międzynarodowej Nagrody, przyznanej przez międzynarodową kapitułę twórców z krajów arabskich, wysoko ceniący polską poezję. Oraz: prezes PEN Clubu z Madrytu, Manuel Mu~noz . A także: prezes Akademii Literatury i Sztuki Słowiańskiej – zarazem wybitna poetka, redaktor naczelny Pisma literackiego i Wydawca, również polskiej poezji. Ponadto – prezes Międzynarodowego Stowarzyszenia Autorów i Publicystów z oddziałami w 40 krajach, w których promuje polską poezję. I laureaci złotych medali za poetycką twórczość własną – tłumaczący także polską poezję. Prezesi zagranicznych związków twórczych i jednocześnie wybitni twórcy i tłumacze naszej poezji. A także poeci i zarazem redaktorzy naczelni zagranicznych Pism literackich. Nie wierzycie? To zajrzyjcie do 82 nr „Poezji dzisiaj”.
Z doświadczenia, wizualnego wiem, że podczas warszawskich imprez literackich organizowano m. in. tzw. panel, czyli dyskusje o poezji. Teraz już nie, bo przychodziło na niego przeciętnie do 10 osób, w tym połowa trzeźwych, druga połowa z kondycją intelektualną na 5 minut. Ale wśród nich nie było nikogo z gości zagranicznych. Bo organizatorzy nie zadbali nigdy o tłumaczy. Tymczasem na imprezach zagranicznych podczas wykładów i dyskusji są obowiązkowo tłumacze i słuchawki. Nazywa się to tłumaczenie symultaniczne. Na podobnych panelach organizowanych przeze mnie imprez, obowiązkowo z obecnością tłumaczy, bywa przeciętnie do 100 osób, a ich wystąpienia, znaczące dla literatury, są publikowane, w kraju i za granicą.
Moje wnioski. Za granicę wysyłać twórców oczywiście wybitnych, ale również ze znajomością języków. Na zagranicznych spotkaniach robić prezentacje nie tylko swojej twórczości, ale najważniejszych trendów we współczesnej poezji polskiej. Wymóc, aby obowiązkowo na takich prezentacjach byli obecni przedstawiciele naszych placówek dyplomatycznych, jak to jest praktykowane podczas prezentacji twórczości z innych krajów.
A jak organizować międzynarodowe imprezy literackie w Polsce? Przede wszystkich zapraszać twórców znaczących z zagranicy, którzy znają lub chcą poznać polską literaturę. Zapraszać literatów-tłumaczy literatury polskiej i wręczać im za ich ofiarną pracę nagrody lub odznaczenia, a jednocześnie dokładnie informować ich na specjalnie organizowanych sesjach o nowych zjawiskach w naszej literaturze. Prezentować ich sylwetki jako twórców w polskiej prasie. Tylko jak? Żaden z polskich Związków twórczych nie dysponuje własnym Pismem i Wydawnictwem. Bo władze podobno nie chcą na ten cel dać dotacji, a bez niej, samemu nie wie się jak to zrobić. Zapraszać zagranicznych Wydawców oraz redaktorów naczelnych pism literackich. To są przecież ludzie decyzyjni, którzy nie chodzą po prośbie, żeby realizować swoje zamierzenia. Nagłaśniać ich twórczość i działalność na naszych stronach internetowych. Pozyskiwać, tam gdzie można, a zawsze można, nasze massmedia do powyższych celów.
Do tego potrzebni są ludzie znający się na rzeczy. Ot taka komisja zagraniczna, w skład której weszliby przedstawiciele Stowarzyszenia Pisarzy Polskich i Związku Literatów Polskich. Organizująca i promująca. Z dużym rozeznaniem w kraju i bardzo dobrymi kontaktami zagranicznymi. W której znaleźliby się ludzie nie zawistni, lecz życzliwi i obiektywni. I o dużym autorytecie w świecie. Których nie łączyłby tylko wspólny korytarz w tym samym budynku, lecz przede wszystkim wspólny cel, dobro i promocja polskiej literatury. Bez klapek na oczach, ułudnego przekonania, że do tego ugrupowania należą sami wielcy, a do tamtego mniej wielcy, bo i tak za granicą znają tylko Lema i Sienkiewicza, a nasza np. młodzież demokratycznie nie czyta i Espepowców, i Zetelpowców. Nie myślcie, że jeśli górę weźmie rozsądek, w co wątpię i komisja jednak powstanie, będę chciał się do niej wepchać. Ja chodzę własnymi drogami i bardzo dobrze mi się nimi chodzi. Co nie znaczy, że w razie potrzeby odmówię pomocy. Nie odmówię. Ale z pozycji niezależnej. Tak już mam.
Powyższymi danymi dzielę się dla przemyślenia przez tych, którzy chcieliby odnaleźć się w nowej sytuacji, w jakiej znalazła się literatura. I że metodami sprzed króla Ćwieczka nic się tu nie wskóra. Nawet przy dużych dotacjach, które można łatwo zmarnować, jeśli się nie ma koncepcji i zdrowego rozsądku. Proszę nie myśleć, że pouczam. Dzielę się tylko doświadczeniami, które mogą się przydać, bądź nie. Nie bądźmy jednak babciami, wmawiającym swoim wnukom, że dzieci przynosi bocian. Bo one dawno zapomniały, jak to jest naprawdę.
—
Marek Wawrzkiewicz – polemika
Marek Wawrzkiewicz
Poeta międzynarodowy
Aleksandrowi Nawrockiemu należą się gratulacje nie tylko z racji czegoś, co psychologowie nazywają „wzmożonym samopoczuciem”, ale także z powodu międzynarodowych sukcesów osiąganych dzięki żelaznemu zdrowiu: być w ciągu jednego roku na dziewięciu imprezach w dziewięciu krajach – to z pewnością rzadkie osiągnięcie. Wolałabym jednak, aby bywał on tam jako właściciel i szef czasopisma i wydawnictwa, a nie z racji przynależności, a zatem, w pewnym sensie – jako reprezentant – ZLP. A to dlatego, że ma on nieuleczalne skłonności do mijania się z prawdą i, łagodnie mówiąc, do obmawiania kolegów.
Związek Literatów Polskich, podobnie jak niektóre inne stowarzyszenia twórcze, jest organizacją ubogą i nie ma własnych środków na prowadzenie wymiany międzynarodowej. Nader rzadko uzyskujemy na ten cel dotacje z Departamentu Współpracy Międzynarodowej MK i D, co ogranicza nie tylko możliwości wyjazdów zagranicznych naszych kolegów, ale także przyjmowania ich. Jakiś czas temu mogliśmy liczyć na sporadyczną pomoc Instytutu im. Adama Mickiewicza, ale to już chyba należy do przeszłości. Mimo to korzystając z tych rzadkich dotacji, ze środków prywatnych i dzięki wsparciu różnych sponsorów zupełnie nieźle układa się nam współpraca z Litwą, Ukrainą, Rosją, Słowacją, a nawet Wietnamem i Chinami. Przyjmujemy kolegów z tamtych związków pisarzy i wysyłamy tam delegacje zawsze trzymając się zasady, że strona wizytująca pokrywa koszta podróży, a przyjmująca wszelkie inne koszta. Natomiast nie odbywamy pielgrzymek po ambasadach i nie wpraszamy się tam, gdzie nas nie proszą. Nie nadajemy naszym imprezom szumnych tytułów (np. ŚWIATOWY), aby na nich (powiatowych) przyznawać nagrody w oszałamiającej wysokości 750 zł. i organizować akademie na własną cześć. Nie wmawiamy naszym gościom, że przyjechali bez zaproszenia i wobec tego muszą sobie sami radzić, skoro już przyjechali. Nie pouczamy nikogo jak organizować imprezy, co najwyżej jako Związek nie chcemy mieć z nimi nic wspólnego. I tak właśnie jest w przypadku imprez Aleksandra Nawrockiego. Mamy prawo powątpiewać w jego talenty organizacyjne, ponieważ w minionych latach nasz sekretariat miał, niestety, do czynienia z wnioskami i rozliczeniami tych światowych imprez. Mamy podwójne prawo do wątpliwości skoro w swej przykładowej kalkulacji myli się wielokrotnie. Gdzie te biblioteki i domy kultury, które tak ochotnie płacą honoraria? Gdzie ten hotel dla znakomitego gościa ( nie umieścimy go przecież w zbiorowym pokoju) za 80 zł za dobę, skoro najtańszy, nasz, związkowy jest 10 zl droższy i dysponuje 23 miejscami? Gdzie honoraria za koncerty – nie z udziałem amatorów, a wybitnych artystów, dekoracje, wystawy? A druki – afisze, plakaty, zaproszenia, że nie wspomnę o opracowaniu i druku antologii? A autokar i taksówki gości, którzy pierwszy raz są w Warszawie i Polsce? Skoro tak łatwo zdobyć na to wszystko środki, to dlaczego A. Nawrocki nie uzyskuje ich na swoje światowe imprezy – przecież jest firmą znaną przynajmniej w całej Europie? Po jego dwóch ostatnich imprezach rozmawiałem z kilkoma ich uczestnikami – opinię wolę przemilczeć.
Pan Nawrocki nie wymieniając nazwiska do mnie jednak adresuje zarzuty przynajmniej w dwóch kwestiach. I w obydwu kłamie.
Wiersze Koco Racina przełożyłem dawno temu i drogą mailowa przesłałem swojemu przyjacielowi Petre Nakovskiemu. Dlaczego nie weszły do zbioru – nie wiem. Nie wierzę, że Gane Todorovski, którego znam od kilkudziesięciu lat i którego wiele wierszy przełożyłem mógł powiedzieć, że wziąłem za to jakieś honorarium. To kłamstwo i nie Gane je przypisuję. Na Wieczorach Poetyckich w Strudze byłem wielokrotnie, ostatni raz w latach 90. Kilka lat temu dla mnie i dla jeszcze jednej poetki, członkini naszego Związku wpłynęło zaproszenie na tę imprezę. Nie pojechaliśmy, ponieważ nie było na to pieniędzy, a strona macedońska nie miała zamiaru pokrywać nam kosztów podróży – co jest dla mnie zrozumiałe.
W czasach, kiedy pracowałem lub szefowałem miesięcznikowi POEZJA ( nie mylić z „ Poezja dzisiaj!”) wyszły dwa numery pisma poświęcone poezji macedońskiej; jako naczelny Nowego Wyrazu wydałem numer specjalny poświęcony literaturze tego kraju. W moim wyborze ukazały się wiersze Matei Matevskiego, a potem zbiory Ante Popovskiego i Gane Todorovskiego. Jestem autorem antologii poezji macedońskiej „Czerwone winorośla”. Natomiast nieznane mi są osiągnięcia Aleksandra Nawrockiego w dziele przybliżenia polskiemu czytelnikowi literatury Macedonii. Nieskromnie dodam, że Macedończycy wydali dwa wybory moich wierszy, co pewnie oznacza, że za coś byli mi wdzięczni.
Kilka lat temu na Dniach Słowiańskiego Piśmiennictwa i Kultury w Kołomnie zwrócił się do mnie wydawca rosyjski z propozycją opracowania antologii współczesnej poezji polskiej. Mieli by w niej znaleźć się poeci debiutujący po roku 1944. Wytłumaczyłem, że nie ma współczesnej poezji bez Przybosia, Iwaszkiewicza, Gałczyńskiego, poetów Sztuki i Narodu itd. Wydawca zgodził się z moimi argumentami. Ponieważ nie chciałem, aby była to antologia poetów – członków ZLP, spotkałem się kilkakrotnie ze ś.p. Marianem Grześczakiem, razem ustaliliśmy listę poetów i wysłaliśmy ją drogą mailową do wydawcy z propozycją, aby zwrócił się listownie do autorów. Wydawca uzupełnił listę o takich współczesnych poetów jak Maria Konopnicka i Syrokomla, po czym zapadło milczenie. Uznaliśmy więc z Marianem, że propozycja jest nieaktualna – tym bardziej, że wyszła olbrzymia, przeszło 1000 stronicowa antologia Andrzeja Bazylewskiego „Sdiełano w Polszie”., zawierająca wiersze kilkudziesięciu polskich poetów współczesnych.
Związek Literatów Polskich nigdy nie delegował do Belgradu czteroosobowej delegacji. Bywali na tej imprezie w różnych latach Branko Cirlic, Andrzej Waśkiewicz, Krzysztof Gąsiorowski, na festiwalu w Smederevie byłem i ja. Nikt się jednak z nikim nie kłócił, a tym bardziej na temat umowy – były na ten temat rozmowy, ale zawarcie porozumienia odłożyliśmy do lepszych, bogatszych czasów.
Od wielu lat, jeszcze za kadencji Piotra Kuncewicza i później ZLP zwracało się do Stowarzyszenia Pisarzy Polskich z propozycjami wspólnych działań i imprez, ale były one pomijane milczeniem. Nasza współpraca ogranicza się do działalności w Fundacji Domu Literatury i Domów Pracy Twórczej i jest współpracą co najmniej poprawną. Sądzę więc, że moglibyśmy powołać wspólne ciało sterujące współpracą międzynarodową. W imieniu ZLP deklaruję gotowość do rozmów na ten temat. Nie myślę jednak, abyśmy musieli korzystać z pomocy i rady poety międzynarodowego Aleksandra Nawrockiego.
Marek Wawrzkiewicz
—Przedstawiamy Państwu dalszy ciąg polemiki M. Wawrzkiewicza i A. Nawrockiego, dotyczącej spraw pisarskich, organizacji imprez, reprezentacji zagranicznych środowiska, i.t.p. Nie wnikam w treści prezentowane przez adwersarzy, mając na uwadze, że w jakimś sensie polemika ta będzie użyteczna dla środowiska pisarskiego, choć przyznać muszę, że czasami nabiera ona cech nazbyt prywatnych – Bohdan Wrocławski
Aleksander Nawrocki – odpowiedź
Temat: urażony prezes ZLP, od maja br. samozwańczy.
Zaczynam od znanego przysłowia: „uderz w stół, a nożyce się odezwą”. Marka Wawrzkiewicza w moim tekście nie wymieniłem ani razu, więc dlaczego się tłumaczy, w dodatku w ten sposób? Konfabulując. Osoby, zarówno z Macedonii, jak i z wydawnictwa rosyjskiego, przygotowującego polską antologię, mogą w każdej chwili potwierdzić to, co przytoczyłem. I to przed nimi niedawno w Warszawie krył się M. Wawrzkiewicz jak niepyszny. Ja na zagraniczne imprezy jestem zapraszany nie jako członek ZLP, ale ze względu na znajomość mojej twórczości w krajach, które mnie zapraszają i które wiedzą, że będę promował przede wszystkim literaturę polską, obiektywnie. Zabieram również ze sobą interesujących twórczo kolegów. Organizowanie Światowego Dnia Poezji UNESCO powierza mi od 10 lat. Na każdej imprezie jest obecny sekretarz generalny UNESCO lub prezes. I to oni wręczają nagrody za promocję literatury polskiej w świecie oraz za literackie osiągnięcia twórcy polskiemu. Ja o imprezach M. Wawrzkiewicza pisać nie będę , bo i nie ma o czym. Osiągnięcia? Za największe M. Wawrzkiewicz uważa nawiązanie kontaktu z Chinami. Nie ma się czym chwalić. Chińszczyzny nie musimy szukać. Mamy jej wszyscy w różnej postaci wszędzie pełno na co dzień, a nawet na wigilię. Talenty organizacyjne? Jako redaktor naczelny doprowadził do upadku najpierw „Nowy Wyraz”, potem „Poezję” i jeszcze kilka innych pism, przed nim mających się dobrze. Co tedy potrafi onże nieporadny, ale kurczowo trzymający się władzy Związkowy urzędnik, który gdyby nie był prezesem, byłby nikim, o czym wie i dlatego pod pretekstem, że nie ma pieniędzy, wybory w ZLP odkłada w nieskończoność. Przypominam tym, co nie wiedzą, że w ZLP Wawrzkiewicz ma władzę absolutną, bo od r. 2000 jest nieustannie do dzisiaj prezesem Oddziału Warszawskiego, a bodajże od r. 2004 również prezesem Zarządu Głównego / przypominam również, że w latach 2000-2004 na potrzeby władz Związkowych rozeszło się ok. 320.000 zł., o czym wiedzą wszyscy ci, którzy brali udział w Zjeździe owego czasu/. Ale panuje nad nie wiadomo czym, bo wszystkie Oddziały terenowe muszą sobie radzić same. A Odział Warszawski? Niech jego członkowie mówią sami za siebie. Tymczasem wielu kolegów z całego kraju skarży się, że prezes od wszystkiego umywa ręce i mówi: radźcie sobie sami, ja nic nie mogę”. To po co jest prezesem? – pytają. Są to w większości ludzie chorzy, w podeszłym wieku. W ubiegłym roku do prezesa, wtedy jeszcze legalnego, napisał kilka dramatycznych listów Edward Kolbus, chorujący na stwardnienie rozsiane. Opisał swoją rozpaczliwą sytuację. Odpowiedzi nie otrzymał. W krytycznym stanie znajduje się Krzysztof Gąsiorowski. Prezes, już nielegalny, nie widzi możliwości pomocy. Tadeusz Wyrwa-Krzyżański jest po dwóch udarach, mieszka na 3 piętrze bez windy, żona wozi go na wózku. Prezes udaje, że o tym nie wie. Takich przypadków mamy wiele. Za to prezes zawsze wiedział, kto chce coś dobrego /jego zdaniem złego/ zrobić dla upowszechniania polskiej literatury. Takie osoby tępi zajadle, czego m. in. przykład dał w swoim tekście. Za to ma hojną rękę w wydawaniu pieniędzy z dotacji. Na inaugurację minionej Warszawskiej Jesieni Poezji wynajął, podobno za bardzo dużą kwotę, hol w budynku pewnej instytucji, żeby goście mogli posłuchać kilku utworów Chopina w nienajlepszym wykonaniu. Gości, tych najważniejszych, zapomniał przedstawić, więc się poobrażali i wyszli. Tymczasem sala w Domu Literatury, mogąca pomieścić nawet 200 osób, była wolna. Zgodził też cygańskie trio za 12.000 zł. Czyż tych pieniędzy nie można było przeznaczyć np. na niewielkie nagrody dla wybitnych twórców żyjących w bardzo trudnych warunkach? Odpowiedzcie sobie na to pytanie, koledzy, o których wybrane przez Was władze nie chcą pamiętać. Dalej nie będę kontynuował w myśl porzekadła „kończ waść, wstydu oszczędź”. Odnoszę tylko wrażenie, że powołanie wspólnej Komisji Zagranicznej będzie możliwe, jeśli M. Wawrzkiewicz dopuści do nowych wyborów, a powinny się były one według statutu odbyć najpóźniej w maju br. – i jeśli członkowie naszego Związku wreszcie przejrzą na oczy i wybiorą kogoś na dzisiejsze czasy. Kto by umiał zadbać o miejsce literatury polskiej w kraju i na świecie. Potrafiłby przekonywać do tego. Z kim by się liczono. I uznano, że warto zasiąść z nim przy tym samym stole celem pracy nad rozwiązywaniem spraw ważnych dla wszystkich, niezależnie od przynależności i przekonań.
—Maria Ratyńska
Aleksander Nawrocki napisał pismo o ważnej sprawie – współpracy międzynarodowej pisarzy, a prezes ZLP Marek Wawrzkiewicz się tłumaczy. I to jak!
Marek Wawrzkiewicz wykazuje bezradność Związku pod swoim przywództwem. Obnaża mechanizm postępowania: tu nie chodzimy, tu uznaliśmy, że nie będziemy rozmawiać, tu odłożyliśmy…
Z wypowiedzi Marka Wawrzkiewicza wynika, że jeśli członek ZLP wyjedzie na zagraniczną imprezę literacką, to niech nie przyznaje się do swojej przynależności do Związku. Czyżby nagannym było dbanie o sprawy naszej literatury? Jak rozumieć tę wypowiedź prezesa, przedstawiciela ludzi pióra, którym przecież zależy na upowszechnieniu swojej twórczości?
Wieloletniego prezesa nie interesuje działalność kolegów ( członków ZLP), którzy starają się coś robić dla dobra środowiska pisarzy. W tych staraniach chętnie im przeszkadza, np. w sprawie rezerwacji sali na imprezę lub też przyznania nagrody (której nie był fundatorem) dla wybitnego kolegi, którego tekst piosenki uznany został za najlepszy utwór XX w. Czy mamy rozumieć, że dobrze byłoby, gdyby członkowie Związku nie mieli ciekawych pomysłów i siły do ich realizacji?
I jeszcze jedna sprawa, której nie ma w artykule. Idą święta. Dobrym zwyczajem w Związku było pamiętanie o starszych schorowanych kolegach i wspieranie ich w różnej formie. Jak to teraz jest? Poeta chory na SM pisał do prezesa Związku, ale odpowiedzi nie otrzymał.