Krzysztof Lubczyński – Archipelag ludzi do odzyskania

0
347

Krzysztof Lubczyński

Archipelag ludzi do odzyskania

„Etos lewicy. Esej o narodzinach kulturalizmu polskiego” Andrzeja Mencwela, to książka już klasyczna, choć powstała nie aż tak dawno, bo 22 lata temu, w 1988 roku. Chciałoby się ją nazwać „biblią lewicy”, ale byłoby to wyrazem nadmiernego optymizmu, idealistycznej, naiwnej wiary w to, że przynajmniej znacząca część ludzi przyznających się dziś do poglądów lewicowych ma za sobą lekturę tej książki lub przynajmniej zna ją ze słyszenia. Wypada w to, niestety, wątpić. Na miano „biblii” zasługuje jednak dzieło A. Mencwela z całą pewnością w tym sensie, że jest to rzecz wybitna.

Klasycznym „Etos lewicy” jest z dwóch z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że został wspaniale, porywająco napisany, z uczoną erudycją, eseistyczną finezją i jeszcze z „tym czymś” w tle, „tym czymś” co niełatwo określić, ale co być może ma swoje źródło w sercu autora i co sprawia, że jego dzieło tchnie jakąś charyzmatycznością pióra i że czyta się je z gęsią skórką na plecach. Po drugie dlatego, że praca ta jest unikalna. Jest to bowiem jedyny, a przy tym tak rozległy i głęboki portret historycznej, radykalnej polskiej lewicy, ale nie innej niż ta z przełomu XIX i XX wieku, której przestrzeń i wagę wyznaczają nazwiska Wacława Nałkowskiego, Ludwika Krzywickiego (zwanego „papieżem socjalizmu polskiego”), „Warszawiaków” z najsławniejszym z nich, charyzmatycznym Edwardem Abramowskim na czele, Jana Władysława Dawida z jego pismem „Głos”, Adama Mahrburga z jego „Ogniwem”, Janusza Korczaka czy w końcu Stanisława Brzozowskiego, którego przynależność do tej historycznej lewicy duchowej nie jest wprawdzie prostą oczywistością encyklopedyczną, ale bez którego – przynajmniej w cząstce – żadna mądra lewica obejść się nie może. I co najmniej kilkorga innych – choćby Mariana Bohusza, Stanisława Krzemińskiego, Heleny Radlińskiej czy Antoniego Dobrowolskiego. Całej tej formacji intelektualnej i społecznej przypisany został termin „kulturalizmu”, czy „lewicy kulturalnej”, a to z tego powodu, że – formułuję zdanie w daleko idącym uproszczeniu – swoją pracę ideową uprawiali w tworzywie szeroko pojmowanej kultury, jako aktu emancypacyjnego człowieka. Polscy kulturaliści byli inni niż współczesna im „bratnia” lewica europejska, owładnięta pozytywizmem i wynikającym z niego materialistycznym naturalizmem. Było to ich specyficznie polskie signum. Mencwel pisze o tym tak: „Naturalistyczny materializm nigdy, nawet w okresie triumfów pozytywizmu, nie cieszył się w Polsce szczególną estymą. Najbardziej wierni idei postępu, triumfu cywilizacji, ekspansji nauki polscy pozytywiści pozostawali zawsze, jak Aleksander Świętochowski na przykład, „duchem” podszyci. To nie tutaj  sformułowano (…) „zasadę antropologiczną” w filozofii, wspartą na wierze w to, że sam rozwój przyrody prowadzi do szczęścia i wyzwolenia człowieka. Podobnie było z polskimi marksistami, którzy, z wyjątkiem skrajnych przypadków, byli niewrażliwi na problematykę „dialektyki przyrody”, ujętą potem, w bliższych nam czasach, w „spiżowe prawa” diamatu”.

 

Skąd ta właściwość, specyficznie polska?

„Każda idea automatycznego postępu eliminowała samoczynnie z horyzontu spraw tego świata kwestie niezawisłości narodowej, swoistości kultury, czynu osobistego. Stąd też nawet ci, którzy o postęp u nas walczyli zażarcie i uparcie, co najmniej ukrywali swoje filozoficzne kompromisy. W świecie bezwzględnej walki o byt i bezwyjątkowego doboru naturalnego  nie było miejsca dla fizycznie słabszych. Darwinizm, naturalizm, ewolucjonizm, klasyczne wyposażenie filozoficzne zeszłowiecznej świadomości postępowej, było poddawane w Polsce zawsze „idealistycznej” obróbce” – napisał Mencwel.

No cóż, jakże inaczej mogli postąpić socjaliści w narodzie, którego elity nie rozstawały się z nadzieją na niepodległość, na wydobycie się spod buta i knuta silniejszych? Przyjmując inną postawę, tożsamą z rzecznikami postępu na zachodzie Europy, sami podcinali by swoje korzenie. Wątek ów to tylko jeden z dziesiątków wątków będących przedmiotem tego arcybogatego w treści eseju.

„Etos” Mencwela czyta się tak, jakby odbywało się wędrówkę po zaginionym archipelagu. Słowo archipelag jest tu bardzo na miejscu, ponieważ kulturalistów nie łączyła żadna nadrzędna doktryna, lecz wspólna  idea moralna, wspólna bliskość do „punktu pascalowskiego”, czyli świadomość, że „człowiek musi sam sobie wystarczyć”.

Lektura dzieła Andrzeja Mencwela jest przygodą intelektualną, wędrówką po tym niezwykłym archipelagu, po tej zaginionej Atlantydzie. „Etos lewicy” nie jest sprawozdawczym traktatem akademickim, jest eseistycznym (zgodnie z podtytułem) dyskursem uczonego z bohaterami tej epopei intelektualnej. Znalazł on już niewątpliwie miejsce obok najświetniejszych dokonań polskiego eseju  XX wieku, w jednym szeregu choćby z „Legendą Młodej Polski” Stanisława Brzozowskiego, „Esejem dla Kasandry” Jerzego Stempowskiego czy „Rodowodami niepokornych” Bohdana Cywińskiego.

Jest dziełem intelektualnym, ale zarazem gorącym emocjonalnie. Mencwel prowadzi ze swymi bohaterami dialog, lecz choć jest on – zasadniczo – oparty na afirmacji, to momentami przechodzi w „spór miłujący”. Uczony naświetla myśli i czyny swoich bohaterów, ich dokonania i pomyłki, z różnych stron, pod różnymi kątami, przez bogaty zestaw filtrów myślowych, co sprawia, że optyka „Etosu” kojarzy się z optyką kalejdoskopu.

„Etos lewicy” Mencwela  powstawał u schyłku PRL, w okresie gnicia panującego jeszcze ustroju, u progu wielkich przemian. Samo słowo „lewica” budziło wtedy powszechnie niedobre skojarzenia i kojarzyło się z biurokratycznym realnym socjalizmem PRL. Ostatecznie, paradoksalność fenomenu robotniczej „Solidarności” polegała przecież na tym, że powstała ona przeciw rządom de nomine socjalistycznym i lewicowym. Dobrze, że Mencwel – niejako pod prąd tych nastrojów – napisał wtedy swoją książkę. Przez 22 lata musiała ona tkwić pod korcem, w zamrażarce, bo nie sprzyjał jej duch czasu („zeigeist”), bo takie miejsce wyznaczyła jej historia tych lat. Nadchodzą jednak czasy, w którym „Etos lewicy” staje się książką do pierwszego tak naprawdę, poważnego przemyślenia i przedyskutowania. Wielka praca intelektualna jakiej dokonał wtedy Andrzej Mencwel dziś jest – by tak rzec – jak znalazł. (KL)

 

Andrzej Mencwel  – „Etos lewicy. Esej o narodzinach kulturalizmu polskiego”, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2010, str. 285

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko