Andrzej Wołosewicz – POKOLENIE, KTÓRE ODCHODZI

0
351

Andrzej Wołosewicz

POKOLENIE, KTÓRE ODCHODZI

 

Filip WrocławskiKiedy coś nas dopada? A kiedy dopada nas śmierć? Byłem na spotkaniu poetyckim w jesienny listopadowy wieczór. Spotkanie jak spotkanie, ale utkwiły mi słowa Bohdana Urbankowskiego dotyczące mojego wiersza „Przyjaciele, przyjaźnie, ich śmierci”. Powiedział, że wiersz jest bliski niektórym, nostalgicznie bliski, bo też są w wieku, kiedy śmierć staje się naszym bratem, podszewką życia.

Można rzec, że śmierć i życie, ten awers i rewers naszego bytu, są tak sobie bliskie jak strony białej kartki papieru. A kilka tygodni później Janek M. otarł się o zawał, co też przypomniało mi o tym i o owym. Dlatego chcę, póki jeszcze dane jest nam te kartki zapełniać, zmusić kilku ludzi do mówienia. Chcę, aby powiedzieli to, co słychać w obcowaniu z nimi, a czego nie ma ani w wierszach, ani we wspomnieniach, jeżeli takowe piszą, i czego tam nigdy nie będzie ze względu na zupełnie inną relację piszącego wobec rzeczonej kartki papieru niż ta, jaka wytwarza się w rozmowie. Chcę spełnić rolę aktywnej taśmy magnetofonowej. Do dzieła.

 

 

 

Co robić ze staruszkami w epoce zuchwałej młodości? – rozmowa z Krzysztofem Gąsiorowskim®

 

Andrzej Wołosewicz – Najpierw chcę powiedzieć o pewnej idei, która przyświecać będzie całemu cyklowi tych rozmów. Tytuł „Pokolenie, które odchodzi” dosyć znaczący. Kilku moich znajomych już się otarło o tą granicę i moja idea jest taka, by powiedzieli naszym Czytelnikom, co słychać w obcowaniu z nimi a nie tylko w wierszach, które ja znam. Chcę spełnić rolę aktywnej taśmy magnetofonowej, bo mam takie przekonanie, że w rozmowie pojawiają się pewne rzeczy, które nie pojawiają się nawet w tych dobrych wierszach, o których będziemy mówili. To zacznijmy. Kiedyś jeden z guru z zupełnie innej branży, w branży finansowej powiedział, że najważniejsze dla niego jest wyobrażenie własnego pogrzebu.  Powiedział nawet dokładnie tak, że idzie o wyobrażenie tego, co chciałby usłyszeć w mowie pogrzebowej na swój temat. Czy Ty masz takie wyobrażenie?

Krzysztof Gąsiorowski – Wiersz jest moim podstawowym sposobem myślenia. Ja nie umiem oddzielić go od „myślenia poza wierszami” Nie wiem nawet, kto mógłby taką mowę wygłosić. Moim podstawowym problemem jest raczej problem niezauważania. Chcę być dobrze zrozumiany: problem polega na tym, że ja nie narzekam, ja konstatuję.

A.W. – Chciałbym zapytać o tą konstatację, żebyśmy ją z czymś porównali. Ostatni Twój tomik „Być morze; bez-sen”,  jest recenzja – nie chwaląc się – moja na stronach ZLP, Zbyszek Joachimiak puścił ją w „Migotaniach, Przejaśnieniach”, była też recenzja  w 4 n-rze kwartalnika „Wyspa”. A propos tego niezauważania powiem Ci tak: mam maila od Zbyszka Joachimiaka, gdy rozmawiałem z nim na zupełnie inny temat, na temat wywiadu z Myśliwskim. Zbyszek pisze do mnie: bardzo chcę mieć ten tekst z Myśliwskim, bo uważam, że w prozie najciekawszy i największy jest Myśliwski a w poezji Gąsiorowski. Tak więc niezależnie od naszej rozmowy i Twego poczucia niezauważania jednak coś się dzieje. Stąd moje kolejne pytanie, czy Ty masz w ogóle jakiś monitoring czy inni są – bo jest dosyć cicho nad nami poetami – jeszcze mniej zauważani, czy masz taką świadomość, że np. nad Zbyszkiem Jerzyną jest jeszcze ciszej? Czy w ogóle różnicujesz głębię tej ciszy?

K.G. – Wiesz, tutaj „wkładasz mnie” w rywalizację, której ja nie chcę. Pamiętaj o jednej rzeczy zauważanie jest związane z zabieganiem, a ja jakoś nie lubię wokół tego zabiegać.

A.W. – Ale Ty jako poeta nie robisz tak, że myślisz, jak dobrze pójdzie, to się sprzeda. No nie, Ty  po prostu wyciągasz słowa z siebie.

K.G. – No tak, ale mam do tego stosunek krytyczny.

A.W. – Żeby zdjąć to odium powiem tak: od przedszkolaków literackich wszyscy teraz jadą na marketingu, więc ja myślę, że już najmniej Ty się powinieneś wstydzić tego, że jeżeli coś masz, to mówisz: aha, ja to mówiłem, to pisałem, to piszę i to faktycznie może się teraz dobrze sprzedać.

K.G. – Wiesz, kiedy słyszę słowo sprzedawać, to mi się to źle kojarzy, dwuznacznie.

A.W. – Ale ja łącząc Twoje wiersze ze sprzedażą myślę tak: chcę by się sprzedawały, bo warto je przeczytać. Zapytam więc o sam wiersz. Czytając jakikolwiek wiersz stawiam sobie pytanie: gdzie jest twoje uzasadnienie, wierszu? Czytając wiersz chciałbym w nim samym znaleźć to uzasadnienie,  rację jego zaistnienia, jego wewnętrzną konieczność pojawienia się, bo jeżeli tego nie widzę, to trudno mi rozmawiać z autorem. Co Ty o tym myślisz?

K.G. – Pisząc jednak nie piszę z wyraźnym uzasadnieniem, nie myślę o tym.

A.W. – Pytając wiersz o uzasadnienie, mam na myśli dokładnie rzecz biorąc, jakiś motyw, jakiś powód, który mi się z lektury wiersza narzuca, dla którego wiersz właśnie powstał.

K.G. – To jest tak, że coś nas gdzieś swędzi i my się drapiemy, a raczej coś nas drapie, odchodzenie też, ale to jest raczej odchodzenie pewnej dykcji, ono jest zamknięciem jednak, odchodzenie w poezji dykcji, której nikt już nie podtrzymuje. Ale nie mam też poczucia bariery, że młodzi tej dykcji nie rozumieją, nie, nie ma żadnej bariery.

A.W. – A właśnie, czy śledzisz, monitorujesz rynek poetycki?

K.G. – Nie, w zalewie wszystkiego jestem raczej skazany na przypadek.

A.W. – Wspomnieliśmy o konkurencji, czy istnieją w środowisku piszących zazdrośnicy literaccy? Ludzie, których Ty odbierasz, że Cię nie lubią, dlatego, że zazdroszczą?

K.G. – Prawdopodobnie, ale to ja się nobilituję – dopuścili mnie do tej roli!

A.W. – Czy poeta pisząc jeszcze „widzi” czytelnika, bo już niektórzy mówią, że piszemy tylko dla siebie samych?

K.G. – Pisanie dla siebie samych dzieje się z samej jego natury, ale dla mnie poezja była, jest zawsze doświadczeniem egzystencjalnym, a to się wiąże z komunikowaniem, komunikowaniem się, także doświadczeń z odchodzeniem. Ale ty mnie pytasz o śmierć, a ja jeszcze żyję! Mimo że – to jedno z moich „powtarzalnych” doświadczeń granicznych – topiłem się kilka razy. Jest w tym jakiś topos.

A.W. – Skoro o doświadczeniu mówimy, o poezji jako doświadczeniu egzystencjalnym, to powiedz, jak z tego punku widzenia oceniasz rzeczywistość, nie tylko literacką?

K.G. – Wiesz, ale ty zadajesz pytania, na które nie ma prostych odpowiedzi. Nie zawsze da się oddzielić (a może nigdy?) perspektywę egzystencjalną czy też historyczną od krytyczno-literackiej. Trochę w twoim przepytywaniu mnie odchodzenie uznaję jako zarzut (po części prawdziwy). Często się z czymś takim spotykałem, stąd moje uczulenie. A ja raczej powinienem odpowiadać na pytanie, co po nas zostało. A szerzej, co robić ze staruszkami w epoce zuchwałej młodości? Dlaczego nie można się w kulturze bez nas obejść? Czy można? Tu chyba nie chodzi o to, jak mi się starzeje. Co z tego, że na ulicach jest dzisiaj więcej kobiet, które mi się podobają, są niedostępne!

A.W. – Jak bym miał pytać o proste rzeczy, to bym Cię nie pytał, bo to możemy usiąść przy piwie, bo siadamy czasem, i parę prostych rzeczy sobie powiedzieć. Nie interesują mnie banały. Zapytam więc o konkret obecny w Twojej poezji, o Powstanie Warszawskie.

K.G. – Powstanie Warszawskie obserwowałem jako dziecko, dziewięcioletni chłopiec i wlokło się ono z mną przez całe życie, nie tylko zresztą za mną. Moja jego ocena, literacka ocena, to wiersze na ten temat – i widzisz, że wracamy do wiersza jako doświadczenia egzystencjalnego! – i komentarze do nich w książce „Pod powierzchnią Pogody i Historii – w rocznicę Powstania Warszawskiego; wiersze i do-opisy”.(2005)

A.W. – Książka, dodam, doskonale przemilczana, chyba ze względu na dominujące jedynie słuszne poglądy o Powstaniu, jego sensie, choć mogła bardzo dobrze wpisać się w dialog o Powstaniu choćby ze względu na swoją literacką właśnie formę.

K.G. – Kiedy mówiłem o pewnej dykcji, dykcji zanikającej, to może zanika ona nie tylko w literaturze, ale szerzej, w postrzeganiu, życiu społecznym. Los książki, o której mówimy, dobrze obrazuje tą zanikającą dykcję; widzisz, nie musimy tu w ogóle mówić o meritum, o ocenach, tylko o czymś szerszym i chyba ważniejszym, co tak roboczo, ale twardo nazywam dykcją. Odchodzi nie tylko pokolenie, ale coś szerszego – formacja. W tym sensie rzeczywiście mam poczucie końca, zamykania się czegoś.

A.W. – W takim razie powiedz mi, z konkretów życiowo-literackich związanych z odchodzeniem, o swoich doświadczeniach z Kazimierzem Ratoniem.

K.G. – To długa historia i zacznę ją od końca. Z Kazikiem nie byłem może tak blisko jak Jerzyna, ale mogę powiedzieć tyle, że Kazik odwalił za nas kawał najgorszej roboty. Zobacz, to jego cierpienie, straszliwe cierpienie, jakby wziął na siebie coś, dzięki czemu my mogliśmy już tylko bezpiecznie patrzeć, co nas ominęło. Ciekawa musi być recepcja Ratonia u ludzi uporządkowanych, poukładanych. W ściśle poetyckim sensie Kazik jest „zamknięty”, nie jest to poezja kontynuacji tylko wyczerpania i to wyczerpania Losu, czyli życia i słowa. Pisałem o Kaziku, nie będę się rozwodził dalej.

A.W. – No dobrze, jak już tak rozmawiamy, to powiedz mi, czy masz jakieś motto na swój nagrobek?

K.G. – Nie.

A.W. – Dziękuję za rozmowę.

Z dziennikarskiego obowiązku dodam, że jednak sprowokowałem Krzysztofa do namysłu, bo dosłał mi później koncept nagrobkowego napisu, który przytaczam wraz z całością uzupełnienia:

K.G. -„A jednak, kiedy pisarz słyszy, ze należy do odchodzącego pokolenia, musi to przyjąć jako ocenę negatywną! On po to pisze, aby nie odejść. Literatura to nie sport, gdzie wymiana pokoleń jest czymś naturalnym. Co innego, gdy ktoś się dziwi, że osobnik jeszcze żyje. Aha, znalazłem motto na płytę grobową; „Mogło być gorzej”. Tak. Pa.”

 

Mam nadzieję, że to „Pa” nie jest zbyt głęboko związane z tytułem cyklu i pozostając w tej nadziei przedstawiam 4 wiersze Krzysztofa Gąsiorowskiego, abyś Czytelniku spojrzał na mego rozmówcę i od tej strony.

To prawda

 

Od jakiegoś czasu
moje ciało zaczyna domagać się
rekompensat; zadośćuczynienia
za krzywdy. To prawda,

 

niezbyt o nie dbałem. Paliłem,
piłem, pisałem – bezkarnie je wykorzystując
do swoich wątpliwych celów.

 

W końcu przejęło inicjatywę,
stara się, w akcie zgoła dziejowej
sprawiedliwości, przesadzając, jak to
moraliści, odebrać co mu zabrałem:

 

serce, płuca, wątrobę, naczynia
wieńcowe, i co tam jeszcze…; nawet
zęby i włosy, jakby mu były potrzebne.

 

Grab zagrabione, mówi Pismo.

 

Nie daję się. Nie
Sypiam. Nie jem. Cytuję mu Brechta:

 

Ciało moje, nie możesz tak mnie
po prostu rozwiązać. Nie będzie
ci lepiej, gdy się mnie pozbędziesz.
Jak Słońce,

 

zajdziesz za Ziemię, ale
Z grobu nie wzejdziesz.

 

***

 

Zbyszkowi Jerzynie, po latach

za jego wiersz, zaczynający się

od słów: „wczoraj rano…”

 

Przejechałem dziś tramwajem Wisłę,

jadąc do miejsca, gdzie się urodziłem.

 

Rzeka się zrosła.

 

Rozglądam się –

nigdy nie byłem w tym miejscu,

gdzie tyle lat żyłem.

 

Wracam na miejsce, gdzie mieszkam.

 

Znów przejechałem Wisłę.

 

Rzeka znowu się zrosła.

 

Nie ma mnie

i w tym miejscu, gdzie jestem.

 

12 listopada 2002r

Tyle, że

 

Jak na razie starzeje mnie

Dość przyjaźnie – akurat nic, nikt

Mną po wielokroć nie boli.

 

Choć anim ja z soli, ani

Z doli, nie zbieram się jeszcze uciekać

Z Odomy tej i Omory.

 

Tyle, że już się pocę. Rzeczami.

Postrzegam ich coraz mniej.

 

Rzeczami się pocę. Potem

Będzie gorzej. Nie chcę myśleć.

O tym.

 

Zaczyna być o niczym.

 

Ale umierania to my już

I jeszcze nieomal się nie boimy.

 

Tyle, że to nieomal się staje

Co raz bardziej nieśmiałe.

 

Kleksy

 

Nie pisz wierszy, to

zajmuje za dużo życia.

 

 

Stary jesteś. Nie starczy

ci tego? Nie ma cię już tam

za zakrętem.

 

 

Na spacerze

wspinasz się na siebie. Niby

ściekasz, a jak pod górę.

 

 

Niby wciąż naprzód,

a wstecz. Im szybciej, tym wolniej.

Im wolniej, tym szybciej.

 

 

I nie wymachuj tak tą białą

laską z atramentem, i tak

 

 

wszędzie pełno tu

kleksów; które już ledwo żyją.

 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko