Krzysztof Lubczyński
Złoty Wiek postmodernistycznie widziany
Tytułowego bohatera swojej najnowszej książki , Samuela Zborowskiego, Jarosław Marek Rymkiewicz czyni wcielonym duchem polskiej wolności, którą chciał krwawo zadławić duet tyranów, król Batory i kanclerz Zamoyski. Silna i dlatego dobra władza państwowa skierowała swe ostrze przeciw nieokiełznanej samowoli magnackiej – znamy tę stańczykowską tezę choćby tylko ze szkolnych podręczników. Rymkiewicz odwraca ten sens o 180 stopni.
O śmierci Zborowskiego powiada, że „jego umarłe ciało to fundament wolności”. Polskiej wolności rzecz jasna, bo tę akurat uważa Rymkiewicz za najlepszy gatunek wolności na świecie. Po „Wieszaniu” i „Kinderszenen”, to trzecia z kolei książka tego pisarza, w której problemat krwi i gwałtowności w polskiej historii pełnią rolę nie banalną, lecz szczególną, mityczną, założycielską. W „Wieszaniu” Rymkiewicz starał się dowieść, że królobójstwo, a konkretnie powieszenie króla Stasia podczas Insurekcji Kościuszkowskiej byłoby dla Polski drogą do osiągnięcia narodowej dojrzałości, formą ponownego narodowego chrztu. Jego niedopełnienie miało – według Rymkiewicza – drogo Polskę kosztować przez następne sto lat. Z kolei w „Kinderszenen” postawił tezę, że ofiara krwi w Powstaniu Warszawskim była niezbędnym odnowieniem fundamentu polskości. Jakkolwiek potraktować sens obu książek, czy zupełnie serio, czy też, jako formę przewrotnej intelektualnej prowokacji, obie wzbudziły burzliwe spory.
Koncept nowej książki, zgodnie, z którym potraktował Samuela Zborowskiego, jako męczennika wolności, a jego ścięcie, jako akt ostatecznych zaślubin z tą wolnością, przeprowadza jednak Rymkiewicz z mniejszym niż można by się spodziewać emocjonalnym rozmachem, jakby bez wystarczającego przekonania. Jakoś nie czuje się, by Rymkiewicz naprawdę wierzył, że magnacki watażka i niepohamowany, lekkomyślny gwałtownik może być wiarygodnym wolnościowym emblematem. Trochę to odbiera książce – by posłużyć się językiem młodzieży – power, energię tak dla Rymkiewicza charakterystyczną. Wyraża się to nawet w dość oszczędnym udzielaniu tytułowemu bohaterowi miejsca na kartach książki.
Ten dysonans wynagradza jednak czytelnikowi doskonała literatura, niezmienny kunszt pisarski Rymkiewicza, wyszukana ironia i pyszne, erudycyjne tworzywo jego książki, która jest istnym silva rerum XVI wieku, tego czasu „złotej wolności” szlacheckiej . Wiek XVI w potocznej wyobraźni to czas jasnego słońca nad Rzeczypospolitą, czas potęgi państwa, dobrobytu panów braci i stanu mieszczańskiego, czas zachodnioeuropejskiego popytu na polskie zboże upychane w spichlerzach Kazimierza nad Wisłą, czas miodu i poezji pod lipą Jana Kochanowskiego w Czarnolesie. Jednak bogaty obraz tej epoki odmalowany przez Rymkiewicza bliższy jest, za sprawą ciemnych kolorów, raczej „Panom Leszczyńskim” Hanny Malewskiej. Pokazała ona optymizm i wiarę w pomyślną nieruchomość losu Rzeczypospolitej Obojga Narodów jako wyraz złudzeń, które musiały być utracone, aniżeli pogodnym fraszkom mistrza Jana. Już bowiem na samą inaugurację malowidła pod tytułem „Rzeczpospolita XVI wieku” serwuje Rymkiewicz czytelnikowi „ręce przybite na bramie” jako puentę jakiejś egzekucji, którą wynalazł w kronice Marcina Bielskiego. Dowiadujemy się też najdrobniejszych szczegółów geograficznych, łącznie z dokładnymi danymi co odległości między poszczególnymi miejscowościami, na temat gniazd rodowych Zborowskich oraz wszystkie ich filiacje i komplikacje herbowe. Poznajemy XVI-wieczne ceny piwa (2 grosze za kwartę i wina (8 i ćwierć grosza za kwartę), ale też ceny butów dla dziecka (3 grosze) i portek zamszowych (4 grosze). Zastanawiamy się z autorem z czego pędził wino Kochanowski – z jeżyn, malin czy jabłek? Spekulujemy, i to tęgo spekulujemy, wokół przebiegu ucieczki króla Walezego z Polski. Zastanawiamy się wraz z nim, co znaczy w VI tomie Kroniki Polskiej Joachima Bielskiego zagadkowy zwrot „mrze barzo”. Poznajemy drobiazgowe szczegóły prawa bartnego i ówczesne metody leczenia, n.p. nacieranie rtęcią. Dowiadujemy się też o „synonimach kutasa” i ustalamy na godzinę 3 minut 57 moment egzekucji Samuela Zborowskiego na Wawelu. Rymkiewicz poddaje przy okazji w wątpliwe prawdziwość hasła o ówczesnej Rzeczypospolitej jako „państwie bez stosów” i plastycznie opowiada o jednej ze stosowanych wtedy tortur, czyli o topieniu w szambie.
Rymkiewicz, choć niby to po uszy zagrzebany w przeszłości, jawi się – nie pierwszy zresztą raz – jako pisarz co się zowie postmodernistyczny i to w sposób otwarty, bez kamuflażu. Powiada, że „każde życie jest fragmentaryczne – w każdym sensie. Jest fragmentem większej niedomkniętej całości (…) i jest zbiorem fragmentów, które są ze sobą luźno połączone i które nie układają się w domkniętą całość”. Dodaje też, że „ można zmienić układ fragmentów, a kiedy zmieni się układ fragmentów, to zmieni się także znaczenie tej historii”. I rzeczywiście, narracja Rymkiewicz jest rwana, fragmentaryczna, niechronologiczna. Jest także kontekstualna, gdy cytując teksty z XVI wieku przywołuje je autor przez pryzmat tekstów z innych epok, czyli przez pryzmat percepcji z wieku XVIII, XX a nawet XXI. Rymkiewicz prowadzi narrację w zmiennym rytmie. Od czasu do czasu zatrzymuje stopklatkę i włącza mechanizm interaktywności, próbując nakłonić czytelnika do zastanawiania się, „co by było gdyby” i jakie mogły być możliwe przebiegi zdarzeń, czyli do historii alternatywnej. Samo już zresztą ekstrawaganckie powierzenie Samuelowi roli partyzanta wolności jest konceptem, co się zowie postmodernistycznym.
Po tej pysznej lekturze nie pozostaje nic innego, jak czekać na kolejną książkę Rymkiewicza.
Jarosław Marek Rymkiewicz – „Samuel Zborowski”, wydawnictwo Sic!, Warszawa 2010
Zapraszamy do komentowania artykułu