Andrzej Wołosewicz
O antologii „Poeci Krakowa” za i przeciw
Muszę się do czegoś przyznać. Nie przepadam za antologiami. Są tego trzy powody. Pierwszy – od kilku sezonów jestem zamieszany w wydawaną rokrocznie przez Związek Literatów Polskich antologię z okazji kolejnych Warszawskich Jesieni Poezji. Jest to doświadczenie zniechęcające głównie ze względu na nadwrażliwość poetów zupełnie nie przystającą do poziomu przysyłanych wierszy. Ale w wypadku antologii ZLP usprawiedliwiam się tym, że jest ona wyrazem (także wynikającym ze zobowiązań statutowych: prowadzenie działalności itd.), że środowisko jeszcze oddycha przed wyzionięciem ducha, co niechybnie nastąpi – jak wieszczę - ze względu na niewspółmierność wybujałych ambicji w relacji do zerowej aktywności. Inaczej mówiąc z powodu traktowania Związku jedynie jako witryny do pokazywania siebie bez jakichkolwiek zobowiązań (także tych statutowych), czyli transakcja: coś (dla mnie) za nic (ode mnie). Tak żadne przedsięwzięcie długo nie pociągnie.
Antologie - po drugie – zniechęcają mnie dlatego, że zaczęły być (jeszcze nie wszystkie) poetyckim biurem ogłoszeń: płacę, więc drukuję. Nie byłoby w tym nic zdrożnego, każda publikacja kosztuje, ale w tych sytuacjach naprawdę trudno wyważyć granicę odrzucania słabych tekstów za którymi wszak idzie tak niezbędna kasa.
A trzeci powód to ten, że antologie w przeciwieństwie do autorskich tomików, często nie mają swego wyrazu, są antologiami „od czapy”. Antologie nie wiadomo czego zdarzają się nad wyraz często. Oczywiście są klucze-usprawiedliwienia: antologie regionalne, antologie czasowe (poezja danego rocznika albo okresu), ale one też mnie nie przekonują.
Ponarzekałem, to teraz o antologiach… dobrze. Po pierwsze przy braku papierowych tygodników literackich antologie pozostają właściwie jedynym forum pozwalającym poetkom i poetom zaistnieć, pokazać się, co piszą. Pełnią więc rolę kulturotwórczą, dokumentalną. Można za jakiś czas pokazać wnukom albo i samemu zajrzeć. Ocena jakość to krok kolejny, najpierw wszak trzeba mieć co oceniać, choćby wiersze zebrane w antologii. Po drugie antologie na pewno są ważne dla autorów z psychologicznego punktu widzenia. To ich walor najbardziej chyba pozytywny. Można po latach pokazać wnukom a i samemu zajrzeć. I po trzecie, na co zwróciła moją uwagę polonistka-doktorantka Agnieszka Tomczyszyn-Harasymowicz, doktorantka, a więc zawodowo zajmująca się literaturą, antologie pozostają pierwszym krokiem penetracji rynku poetyckiego, bo są stosunkowo szerokim zbiorem autorów. Dopiero dalej możemy szperać w twórczości Iksa lub Igreka. W tym wypadku pełnią więc rolę podobną do tej, którą wiązaliśmy ze ś.p. tygodnikami literackimi: oto pojawia się jakieś nazwisko, może warto mu się zacząć przyglądać. No to przyjrzyjmy się skoro otrzymałem od Wojciecha Kawińskiego tom „Poeci Krakowa. Antologia” (Kraków 2018).
„Poeci Krakowa. Antologia” to 19 nazwisk, wszystkie widoczne na tytułowej stronie okładki. To miłe, szczególnie wobec autorów, tak myślę. Każdemu z nich pozwolono zaistnieć sześcioma wierszami. Wszyscy są z pokolenia 60+, bo – wedle zamieszczonych biogramów – najstarszy autor to rocznik 1935 a najmłodszy 1956, z tym, że dominują roczniki 30 i 40-ste ubiegłego wieku (w tym czworo już zmarłych). I ponieważ tych informacji dowiadujemy się dopiero po zajrzeniu do biogramów (jeśli, oczywiście, komuś nie wszystkie nazwiska z okładki coś mówią), to myślę teraz o tych wszystkich poetach krakowskich, którzy „zgrzytają zębami” na „starych”. Ja nie zgrzytam, ale gdybym nie dostał antologii w przesyłce pocztowej a kupił lub przeglądał w księgarni, to byłbym zawiedziony niereprezentatywnością, przynajmniej pokoleniową, bo o tym, że zgromadzono tu „wiersze poetów reprezentujących co prawda, różne pokolenia, ale nikogo nie dałoby się zaliczyć do literackiej „młodzieży”” informuje dopiero autor wyboru Marek Karwala we wstępie do antologii. Wstępie, dodajmy od razu, obszernym, niemal 30-stronicowym zawierającym charakterystyki poetyckie i informacje biograficzne występujących poetów. To dobry (i niestety rzadki) zwyczaj. Jestem, jako czytelnik, z rozwiązania wybranego przez Karwalę bardzo zadowolony.
Antologia jest nierówna, bo jednak – co by nie pisać – Torbus czy Piątkowski, to nie Ziemianin, Śliwiak czy Kawiński, ale – dla usprawiedliwienia – które antologie są równe, wyłącznie te odwołujące się do Klasyków. Tych już z kolei mało kto czyta. Dlatego nawet uwzględniając moje „marudzenie” warto sięgnąć po „Poetów Krakowa. Antologię”. Ja zwróciłem uwagę na kilka wierszy niektórych autorów. Oto one:
Henryk Cyganik
z Gałczyńskiego
twoje wczorajsze kazanie
wzruszyłoby mnie do łez
pewnie nawet bym się nawrócił
niedziela wywiała mnie jednak
na Turbacz
twoje wczorajsze orędzie do narodu
mogło postawić na baczność
wszystkie moje obywatelskie obowiązki
ale sobota poniosła mnie
na Bukowinę
twoja wczorajsza krytyka
konceptualnej transcendencji archetypów
tak bardzo była potrzebna
(jako moc intelektualna)
ale piątek wykurzył mnie
na Łabowską
twój wczorajszy tekst
o lustracji postkomuny
i zdecydowanej walce z postmodernizmem
o mało co powiódł mnie do okopów
Świętej Trójcy prościutko
ale czwartek wyciepnął mnie
na Pogórze za Nowym Wiśniczem
twoja wczorajsza przecudnej polszczyzny mowa sejmowa
o mały włos nie uczyniła ze mnie apologety
wszystkich ministrów ustaw i wartości
wszystkich politycznych i duchowych elit
(czyniących w ojczyźnie dobro i prawdę)
ale środa upiła się ze mną
i z Frankiem Pałką
w małej karczmie pod Nowym Sączem
twoje wczorajsze pismo urzędowe
mogło obudzić we mnie najżarliwszą
wolę służenia ukochanemu państwu
ale wtorek zaciągnął mnie do Rytra
z Jędrkiem Górszczykiem
w poniedziałek pakowałem plecak
powiedziałem ci wtedy
a ty mnie na wyspach szczęśliwych
w dupę pocałuj
***
jesteśmy tą trójcą
uciekającą z egiptu
siedzę na grzędzie parchowatki
na krzyżu głównym
radziejowa chyli głowę w wieczór
po lewej harde tatry
po prawej pokorne gorce
dolina Popradu gotuje się do piety
wielki piątek gór
odkupił nas na kilka dni
kaja z psem ciastkiem się dzieli
ty od smreczynowego płomienia jasna
ja przegryzam jako kieliszkiem wódki
kwitną przebiśniegi
i wilcze łyko
wielkie znaki rychłego zmartwychwstania
przez moment zapominamy
że cała trójca
musi powrócić
do egiptu
Aleksander Jasicki
Matczyna ikona
Cóż zmarszczki!
- ta twarz
jak ikona
oprawna jest
w moją
pamięć
Więc
tym cenniejsza
im więcej
na niej
pęknięć…
Erem na Bielanach
Grubą linią
biały mur przekreślił
to
co było…
Brat furtian
z broda w sandałach
dzieli przestrzeń na doczesną
i niebyłą –
zamyka
bramą
powietrze
Furta spada
na pokręcone ścieżki –
dalej
drogę wyznacza Reguła
Między celą
a brewiarzem
snują się paciorki dni
nanizane
na
niewidzialną
nić
powołania
Klasztor Kamedułów
Kraków ‘94
Krew Bieszczadu
Hryć Szachmat – Bojko
(punkty za pochodzenie)
z żył wytacza
zwarzoną
krew Bieszczadu
Noc gęstnieje
sad w oparach samogonu
my – oparci
o Hrycia stodołę
Przeszedł Wehrmacht
i Tretja Samostijna,
ruskie tanki –
po nich sotnie Bira
Nim nad ranem
przyszło
wojsko z orłem –
polegliśmy
za Hrycia
stodołą
Wojciech Kawiński
Śni się, albo i nie
Śni się. Albo i nie śni.
Jesteśmy. Obcy. Rówieśni.
Skazani na prozę szmatławą.
Trzeźwo; źle, przykro , łzawo
Liżący rany w popiele.
Gnijąc, śpiewając w kościele
Psalmy, kołysząc się w przód.
Trzeźwi, skostniali na lód.
Pod czaszką rdza metafory,
W źrenicach ziarno uporu.
Obok niagara postępu;
Złoto i nóż ostry w ręku.
Jawa jaśnieje, obnaża
Kły, kartki z kalendarza.
Gdzie nieruchomość poruszeń,
Ktoś może zwykłą duszę,
Zdrewniałą i nagą jak beton
Obudzi przed zmierzchu metą.
Nad rzeką, co wolno płynie
Dom, obumarłe imię.
Szyderstwo ksiąg, pieśń zwierząt
Dziś pod stopami leżą.
Zamiast patosu, odchody
Po dziejach starych i młodych.
A w lustrze się odbija
Twarz, nie wiadomo czyja.
Obłok rysikiem swoim
Blizn na niej nie zagoi.
Jest z nami stara Europa.
Czysta. Brudna. Na opak.
Jej blask zagubiony w śniegach.
Jej głos który się nie rozlega…
Krzysztof Lisowski
Epitafium dla Józefa Węgrzyna
Pod koniec naszego wieku,
kiedy dzieci bawi wiarołomna fantazja komputerów,
umierał krótko na chorobę mózgu Węgrzyn,
sklepikarz z naszej dawnej ulicy
świętego Sebastiana.
Między żydowską masarnią a jakimś kantorem
miał sklep – Towary mieszane.
Tak umierają mity, dzieciństwa pierwsze obrazy,
tak przepadają pamiątki:
tercjan z mięsistym nosem, gipsowy herb miasta
na fasadzie szkoły, sztywne kołnierze koszul
chłopięcego chóru, baseny przeciwlotnicze na Plantach
gaszące pierwszą, grzeszną, dziewiczą krew.
To było takie zwyczajne: świeże i kiszone
ogórki , żółte nogi kogutów, landryny
z głębokiego słoika i wiązka drewna na podpałkę,
którą mogłem kupić w niedzielę nawet,
gdy po mszy w kościele Bożego Ciała,
w krótkich spodenkach biegłem
wysłany przez ojca;
a teraz ręka może spać na skraju kartki,
kiedy tak znowu biegnę do pana Węgrzyna.
Tadeusz Śliwiak
Umowa z Bogiem
No dobrze Panie Boże
załatwmy do końca
ten interes dla obu stron korzystny przecie
ty dasz mi wielką przestrzeń barw światła i czasu
i głosy ptaków
i szum oceanów
i dodasz zdolność do umiłowania
co miłowania godne
a ponadto
nie będziesz wzbraniać niczego co ludzkie
a ja ci za to zapłacę po latach
prochu garsteczką
pełną garścią siebie
1958
Jak widać nie ma w moim wyborze proporcji, równowagi czy „sprawiedliwości”. „Sprawiedliwość” opatruję cudzysłowem, bo wszędzie, gdzie decyduje jakość, a więc też w literaturze taka kategoria byłaby prawdziwą niesprawiedliwością.
Dla porządku i dobra poezji dodajmy, że my na www.pisarze.pl dopieszczamy poetycki Kraków regularnie publikując wiersze poetów z spod Wawelu i to nie od dziś czy wczoraj. Przypomnę choćby numer tygodnika z 14 października 2013 roku. No i oczywiście nasza coroczna Antologia wydawana przez pisarze.pl, która, choć młoda, zaczyna obrastać tradycją, ale jej nie będę zachwalał, bo mnie Naczelny posądzi o lizusostwo. Cóż powiedzieć – czytajmy Kraków!